Ludwik Smyczyński – c.k. pionier polskiej inspekcji pracy

Ludwik Smyczyński urodził się we Lwowie 24 sierpnia 1864 r. Był synem Erazma Antoniego (syna Jakuba i Anny z Karpińskich) i Julii z d. Prokop. Ukończył cztery klasy szkoły ludowej, C.K. Wyższą Szkołę Realną we Lwowie, gdzie zdał egzamin maturalny oraz Wydział Budowy Maszyn C.K. Szkoły Politechnicznej we Lwowie, uzyskując dyplom inżyniera budowy maszyn po zdaniu I i II egzaminu rządowego (23 lutego 1889 r.) W mowie i w piśmie znał język polski i niemiecki. Służbę w c.k. inspekcji przemysłowej rozpoczął 28 listopada 1893 r.

10 października 1894 r. w Rzeszowie poślubił Marię z d. Klimek, z którą miał sześcioro dzieci.

„Hof- und Staats-handbuch der Österreichisch-Ungarischen Monarchie” z 1899 r. odnotował go jako komisarycznego inspektora przemysłowego (Gew. Insp.) II klasy, wysuniętego na placówkę w Czerniowcach (exponirt in Czernowitz), stolicy księstwa Bukowiny – kraju koronnego cesarstwa Habsburgów, położonego nad Prutem na pograniczu ukraińsko-rumuńskim. W 1910 r. był już inspektorem przemysłowym I klasy XXXVII Okręgu Nadzoru z siedzibą urzędu w Stanisławowie (XXX VII. Aufsichtsbezirk Amtssitz: Stanislau).

W numerze 26 „Gazety Lwowskiej” z dnia 4 lutego 1914 r. ukazała się notatka na temat jubileuszu 30-letniej pracy inspektora przemysłowego Arnulfa Nawratila: „W dniu 1 lutego b.r. odbyła się w biurze c.k. Inspektoratu Przemysłowego we Lwowie, cicha, lecz miła uroczystość: wręczenia pamiątkowego adresu radcy Dworu p. Arnulfowi Nawratilowi z okazyi jubileuszu 30-letniej jego pracy. Zjechali się inspektorowie przemysłowi z Inspektoratów galicyjskich, dziś samodzielni naczelnicy urzędów, niegdyś po raz pierwszy wprowadzani w urzędowanie w inspektoracie tutejszym przez radcę Dworu Nawratila, aby wraz z obecnymi urzędnikami, zajętymi w Inspektoracie lwowskim złożyć jubilatowi życzenia. W ciepłych, serdecznych słowach przemówił do jubilata, imieniem wszystkich urzędników, starszy inspektor ze Stanisławowa, p. Ludwik Smyczyński, poczem wręczono mu skromny adres, pięknie wykonany na pergaminie przez rysownika Archiwum miejskiego, p. Fr. Kowaliszyna, w okładce jego pomysłu. Wzruszony jubilat dziękował w gorących słowach kolegom i urzędnikom za te dowody pamięci i życzliwości”.

Dnia 1 sierpnia 1914 r. na początku I wojny światowej w ramach ewakuacji L. Smyczyński przyjechał ze Stanisławowa do Krakowa i zamieszkał w Hotelu Francuskim. Rodzinę wraz z dziećmi wysłał do miejscowości Rataji nad rzeką Sazavou w Czechach, gdzie mieszkała jego kuzynka. Od tego czasu działał jako inspektor przemysłowy w okolicach Krakowa. M.in. uczestniczył w czerwcu 1916 r. w czynnościach c.k. starostwa krakowskiego dotyczących podania Marcina Jarry o „udzielenia pozwolenia na ustawienie nowych maszyn w istniejącym młynie w Podkamyczu”, które zakończyło się – m.in. po uwzględnieniu ustaleń jego kontroli z dnia 17 czerwca – pozwoleniem wydanym przez starostwo „pod następującymi warunkami:

1. wszystkie pasy pędne i liny pędne a także pasy pędne kamieni i walców należy zabezpieczyć, zaś nieoszalowana część koła zamachowego z obu stron oporęczyć przynajmniej 1,5 metra wys.

2. część wału turbinowego przy podłodze należy oszalować zaś tryby cylindrów zakryć.

3. do mieszania mąki należy zastosować automatyczną maszynę, wykluczającą współudział robotników przy mieszaniu mąki.

4. w razie pracy nocnej należy z zewnątrz młyna ustawić drabinę ratunkową komunikującą
z poddaszem i 1 piętrem młyna.

5. na poddaszu młyna należy urządzić wygodne i bezpieczne dojścia do smarowania łożysk elewatorów.

6. instalacyą elektryczną, a właściwie nieurządzona jeszcze rozdzielnicę należy tak wykonać jak to jest przepisane w „przepisach ochronnych dla zakładów o silnym prądzie” uchwalonych na kongresie elektrotechnicznych w Wiedniu w r. 1899.

7. wychodek należy urządzić w pobliżu młyna nad betonowym dołem kloacznym.

8. Robotnikom należy zabronić nakładania pasów pędnych ręką podczas ruchu oraz smarowania łożysk i maszyn podczas ruchu. Pasy pędne należy zakładać tylko za pomocą stosownych przyrządów wykluczających niebezpieczeństwo wypadku, albo też przy zastawionym ruchu młyna.

9. do obsługi transmisyi należy używać należycie okutej drabiny, a rzemienne pasy nie mogą wisieć na wale transmisyjnym, lecz na hakach umieszczonych obok kół pasowych.

10. wobec tego, że główny wał transmisyjny nie jest urządzony do wyprzęgania jak to rozporządzenie Minist. Z 23 listopada 1905 Dz.u.p. L: 176 wyraźnie przepisuje, należy transmisyę przy najbliższej naprawie lub rekonstrukcji młyna tem urządzeniem uzupełnić.

Po przeprowadzeniu tych robót ma być przeprowadzona urzędowa kolaudacya. Koszta przeprowadzonego dnia 17./6 b.r. dochodzenia w kwocie 42 K 04 h zechce Pan złożyć w c.k. Starostwie.

Przeciw niniejszej rezolucyi wolno odwołać się do c.k. Namiestnictwa w dniach 14-tu na moje ręce. –

C.k. Delegat Namiestnika: Fedorowicz w.r.”

Warto odnotować, że inspektor Smyczyński dokonał rekontroli Młyna w Podkamyczu prawie rok później 2 czerwca 1917 r. Z zachowanego „Arkusza inspekcji (Inspektionsbogen)” tego Młyna wynika, że zatrudniał on w tym czasie 1 młynarza i 2 robotników, dysponował jedną turbiną wodną typu Franciszek o mocy 100 KM, budynek był piętrowy, murowany, sufit parteru – żelazo-betonowy, schody na I pietro – betonowe, dalej drewniane itd.

W końcu lipca 1917 r. do inspektora Smyczyńskiego zwrócił się c.k. Radca Namiestnictwa z c.k. Starostwa w Bochni w sprawie udziału w Komisji rozstrzygającej prośbę Majera Herciga et. Co. z Wiśnicza Nowego o wydanie „uprawnienia na urządzenie i uruchomienie gorzelni w Leksandrowej”. W odpowiedzi inspektor prosił o zawiadomienie, „czy w danym wypadku chodzi o gorzelnię przemysłową, czy też gorzelnię rolniczą, nie podpadającą pod przepisy ustawy przemysłowej”. Po odpowiedzi starostwa, „że w niniejszym wypadku rozchodzi się o gorzelnię na wyrób śliwowicy” – inspektor Smyczyński odpisał, aby c.k. starostwo zechciało w ustalonym terminie „oznaczyć miejsce na zebranie się członków Komisji”. Jak dalej w warunkach wojennych potoczyła się sprawa gorzelni śliwowicy z Leksandrowej – nie widomo…

W odrodzonej Rzeczypospolitej decyzją Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej
1 kwietnia 1920 r. L. Smyczyński został Okręgowym Inspektorem Pracy VII Okręgu Inspekcji Pracy w Krakowie z pensją miesięczną 1420 Mk pol.

 

Okręgowy Inspektor VII Okręgu Inspekcji Pracy w Krakowie, L. Smyczyński (siedzi trzeci od lewej) podczas pierwszego ogólnopolskiego zjazdu inspektorów pracy w styczniu 1921 r.

W VII Inspektoracie od 1 kwietnia 1920 r. zatrudniona była jako pomocnik referenta również jego córka Wanda Maria (ur.19 września 1895 r. we Lwowie),  która miała wykształcenie średnie: ukończyła gimnazjum klasyczne i jednoroczny kurs absolwentów szkół średnich przy Państwowej Akademii Handlowej we Lwowie. Władała w mowie i piśmie językami polskim, niemieckim i francuskim. Przed zatrudnieniem w inspekcji pracowała w Galicyjskim Wojennym Zakładzie Kredytowym. Zmarła na gruźlicę w 1923 r., pochowana na cmentarzu Rakowickim.

W 1925 r. – zgodnie z zaświadczeniem MPiOS wystawionym 20 listopada tego roku
w Warszawie – L. Smyczyński „przesłuchał cykl wykładów na kursie Higjeny Ogólnej
i Przemysłowej, urządzonym z ramienia Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej i Generalnej Dyrekcji Służby Zdrowia w Państwowej Szkole Higjeny przy Państwowym Zakładzie Higjeny w czasie od 9 do 22 października (…) oraz uczestniczył w zwiedzaniu wzorowych zakładów przemysłowych”. Na zdjęciu z warszawskiego zjazdu inspektorów pracy w 1928 r. siedzi pierwszy od lewej.

 Z dniem 31 grudnia 1930 r. został przeniesiony w stan spoczynku. Według tradycji ustnej zachowanej w jego rodzinie, jako inspektor okręgowy utrzymywał się jedynie z pensji i nie dorobił się majątku – w odróżnieniu od następcy, który podobno pełniąc tę funkcję pobudował domy dla siebie i dzieci. Po przeniesieniu w stan spoczynku rodzina Smyczyńskich przeprowadziła się z ul. Siemiradzkiego 17/2, gdzie również była siedziba Okręgowego i obwodowego Inspektoratu Pracy w Krakowie do mieszkania w pobliżu Wawelu. Po zajęciu Krakowa przez niemieckich okupantów faszystowskich rejon ten został wyznaczony jako strefa „tylko dla Niemców” i L. Smyczyński został wysiedlony z mieszkania. Resztę okupacji spędził w domu owdowiałej córki Jadwigi w Makowie Podhalańskim. Zmarł tam na skutek zapalenia płuc w 1945 r.

Jego najstarszy syn Tadeusz Ludwik (ur. 30 IV 1899 r. w Czerniowcach) w 1917 r. zdał maturę w II Liceum Ogólnokształcącym im. Króla Jana III Sobieskiego w Krakowie. Już w połowie grudnia 1918 r. w załodze sformowanego w Nowym Sączu pociągu pancernego „Smok” wyruszył na odsiecz Lwowa w stopniu podporucznika. Następnie pociąg pancerny „Smok” od 20 stycznia do 10 maja 1919 r. toczył walki na Wołyniu i Polesiu za co otrzymał odznakę pamiątkową „W obronie Kresów Wschodnich”. W 1920 r. T. Smyczyński służył jako podporucznik artylerii na froncie białoruskim. W latach 1922-23 był dowódca pociągu pancernego „Paderewski”, później kapitanem w 8 pułku artylerii pieszej, a w latach 1938-1939 dowodził 2 Dywizjonem Artylerii Konnej im. gen. Józefa Sowińskiego (2 dak) – pododdziałem artylerii konnej Wojska Polskiego II RP, który stacjonował w garnizonie Dubno pod Rownem na Ukrainie. We wrześniu 1939 r. mjr T. Smyczyński jako dowódca 2 dywizjonu artylerii lekkiej 61 pułku Artylerii Lekkiej w 41 Dywizji Piechoty stacjonował w Siedlcach. Po walkach pod Różanem oraz na Lubelszczyźnie pod Stoczkiem Węgrowskim i Włodawą,  okrążone pod Aleksandrowem i Tereszpolem resztki dywizji, zagrożone zbliżającymi się od wschodu oddziałami Armii Czerwonej skapitulowały 26 września.

T. Smyczyński dostał się do niewoli niemieckiej i trafił do oflagu. Po wojnie znalazł się na emigracji w Londynie: jest wymieniony wśród pracowników Biblioteki Polskiej w Londynie. Major T. Smyczyński czuwał nad magazynami Biblioteki, zakończył w niej pracę z dniem 31 marca 1966 r. Zmarł 21 kwietnia 1986 r. w stopniu pułkownika. Pochowano go na cmentarzu w Londynie.

Córka Jadwiga Józefina (ur. 30 sierpnia 1903 r. w Stanisławowie) wyszła za mąż za Henryka Jaśkiewicza (ur. 12 listopada 1898 w Gorlicach), inżyniera górnika. H. Jaśkiewicz ukończył II gimnazjum Klasyczne w Rzeszowie (1917 r.). Studia rozpoczął w wiedeńskiej Akademii Handlowe, ale po odzyskaniu niepodległości przez Polskę w 1919 r. przeniósł się do Krakowa, gdzie był jednym z pierwszych studentów utworzonej właśnie Akademii Górniczej. W latach 1920-1922 przerwał studia i służył w odbudowanym Wojsku Polskim. Po powrocie do cywila ukończył studia w Akademii i 3 czerwca 1924 r. uzyskał dyplom inżyniera górnika. Po studiach pracował w okręgu jasielskim jako asystent przy eksploatacji szybów naftowych. Po kilku latach podjął pracę w górnictwie węglowym na Śląsku: najpierw w kopalniach księcia pszczyńskiego Jana Henryka von Pless, kopalni „Jerzy” w Dąbrówce Małej, „Michał” w Michałkowicach, jako kierownik działu robót górniczych, „Hohenlohe-Fanny” na Wełnowcu, a od 1 lipca 1934 r. w kopalni „Wujek” w Brynowie pod Katowicami jako kierownik ruchu. Razem z nim do Katowic przeniosła się jego żona Jadwiga. W tych latach również jej siostra, Maria Smyczyńska mieszkała w Katowicach. Kiedy 26 października 1937 r. o godzinie 8-mej rano w kopalni „Wujek” „na poziomie 540 m. nastąpił gwałtowny wstrząs” i – jak można przeczytać w „Gazecie Lwowskiej” nr 246 z 27 listopada 1937 r. – „trzech górników zostało zasypanych zwałami węgla”, H. Jaśkiewicz osobiście kierował energiczną akcja ratowniczą, „w której wyniku w ciągu dwóch godzin wszystkich zasypanych górników wydobyto żywych na powierzchnię. Okazało się, że jeden z nich jest ciężko ranny, a dwaj inni lżej. Ofiary (…) wypadku odwieziono do lecznicy brackiej w Katowicach”. Tymczasem „około godziny 10ej nastąpił drugi wstrząs. Kierujący akcją inż. Jaśkiewicz i sztygar Nowak zasypani zostali zwałami węgla, które oberwały się ponownie na tym samym odcinku. Po godzinie dalszej akcji kolumna ratownicza wydobyła spod gruzów obie ofiary katastrofy. Kierownik kopalni „Wujek” inż. Jaśkiewicz zmarł na skutek odniesionych ran. Zwłoki jego odwieziono do kostnicy w Katowicach. Stan sztygara Nowaka” nie budził obaw. „Na miejsce katastrofy udał się delegat władz górniczych, celem przeprowadzenia dochodzeń”. Inż. Jaśkiewicz pośmiertnie został odznaczony Medalem za Ratowanie Ginących. Środowisko górnicze uhonorowało go manifestacyjnym pogrzebem. Inż. H. Jaśkiewicz był działaczem m.in. Związku Rezerwistów i Ligi Morskiej.  Wdowa po nim, Jadwiga, wkrótce przeniosła się do Makowa Podhalańskiego, gdzie zamieszkała we własnym domu. Tam przetrwała wojnę i okupację hitlerowską, udzielając schronienia ojcu, L. Smyczyńskiemu. Po wojnie wróciła do Katowic i była nauczycielką w Zakładzie Doskonalenia Zawodowego.

Drugi syn L. Smyczyńskiego, Stanisław Andrzej (ur. 29 stycznia 1905 r. w Stanisławowie) jako podporucznik walczył w 2 dywizjonie pociągów pancernych podczas walk Grupy Operacyjnej „Boruta” w kampanii wrześniowej. W 1940 r. brał udział w walkach 1 dywizji grenadierów we Francji. Po wojnie znalazł się na emigracji w Argentynie. Był wydawcą „Nowego Kuriera” („Nuevo Mensajero”), który ukazywał się w Buenos Aires od lipca 1947 do stycznia 1949, redagowanego przez Witolda Ipohorskiego-Lenkiewicza. Tygodnik zaprzestał działalności w rezultacie walk wewnętrznych na emigracji, w których redaktor „Kuriera…” atakował Mieczysława Arciszewskiego, reprezentanta rządu polskiego w Londynie. Po likwidacji gazety wrócił do Londynu. Zmarł w latach 80-tych XX w.

Trzecia córka, Maria Seweryna (ur. 11 grudnia 1907 r. w Stanisławowie) szkołę powszechną i gimnazjum ukończyła w Krakowie, gdzie jednocześnie uczyła się gry na fortepianie w Konserwatorium Towarzystwa Muzycznego, jako uczennica Wiktora Łabuńskiego do 1928 r. W czerwcu 1928 r. zdała maturę w Krakowie a następnie była wychowanką Egona Petri’ego, niemieckiego pianisty i pedagoga pochodzenia holenderskiego, który od roku 1926 osiadł w Zakopanem, gdzie do wybuchu wojny w 1939 r. przeprowadzał latem i jesienią sesje oraz kursy mistrzowskie dla grupy wstępnie wybranych studentów fortepianu. Petri ofiarował jej swoją fotografię z podpisem „Niewiernej uczennicy – wierny nauczyciel”. Od 1929 r. uczyła się w Państwowym Konserwatorium Muzycznym w Katowicach. Wystąpiła wówczas z koncertem fortepianowym z orkiestrą symfoniczną w Katowicach (1931 r.) Dnia 15 sierpnia 1932 r. uzyskała dyplom ukończenia Wydziału Fortepianu Państwowego Konserwatorium Muzycznego w Katowicach. W latach 1932-1936 kontynuowała studia fortepianowe za granicą u Erwina Schulhoffa w Pradze. W styczniu 1934 r. inż. Ludwik Smyczyński uzyskał dla córki w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego 100 zł miesięcznego stypendium. W okresie nauki w Czechosłowacji występowała podczas koncertów fortepianowych, które organizowała Jednota Slovanskych Žen w Pradze (1932-1936) i dała pierwszy recital fortepianowy (1934 r. – Praga), podczas którego poznała swojego przyszłego męża, Eligiusza Mieczysława Falęckiego. W 1935 r. miała recitale fortepianowe w Krakowie (Sala Saska) i Katowicach. W 1936 r. podjęła pracę pedagogiczną w Państwowym Konserwatorium Muzycznym w Katowicach. Dała też dwa recitale fortepianowe w Krakowie dla Związku Młodych Muzyków. W latach 1936-1938 grała w audycjach dla Polskiego Radia. W 1937 r. wyszła za mąż za Mieczysława Falęckiego, syna Stefana i Marii z d. Wodzińskiej ( 15. 01. 1906- 05. 07. 1982 r.) W tym samym roku miała drugi koncert z orkiestrą symfoniczną w Katowicach. W latach 1938-1939 podczas dalszych studiów pianistycznych pod kierunkiem prof. Bolesława Woytowicza opracowała obszerny repertuar koncertowy – tak „solistyczny jak i symfoniczny”. Jak podkreślił w swojej opinii z 1958 r. prof. Woytowicz „w czasie studiów wykazała bardzo wielkie zdolności wirtuozowskie oraz znaczny stopień samodzielności”. W rezultacie – po przeprowadzce do męża do Warszawy – otrzymała zaproszenia do koncertów symfonicznych z Filharmonii Warszawskiej i Poznańskiej. W tym czasie uczyła w warszawskiej Szkole Muzycznej im. Carolini’ego. Realizację koncertów w filharmoniach uniemożliwił wybuch wojny. Pod niemiecką okupacją faszystowską do chwili likwidacji szkoły przez Niemców w 1940 r. uczyła u Carolini’ego. Później prowadziła tajne nauczanie dla jej uczniów. Jej mąż, inż. E. M. Falęcki, ps. „Kwiatkowski”, działał w konspiracji od 1939 r. do 1944 r. w Okręgu Warszawskim Armii Krajowej, pełniąc służbę w I Obwodzie „Radwan” (Śródmieście). Przed Powstaniem Warszawskim w stopniu porucznika rezerwy dowodził 24 kompanią II Rejonu „Narew” Wojskowej Służby Ochrony Powstania, a następnie walczył w 6 kompanii zgrupowania „Kryska” na Czerniakowie. Wydostał się z Warszawy przepływając Wisłę.

Po okupacji wróciła na Śląsk: w 1945 r. pracowała w Państwowej Szkole Muzycznej
w Bytomiu i Instytucie Muzycznym w Zabrzu, a od stycznia 1946 r. – w Państwowym Liceum Muzycznym w Katowicach. W 1947 r. dała recitale fortepianowe w Bytomiu, Warszawie i Lądku Zdroju. W marcu 1948 r. występowała z koncertem w poznańskim Teatrze Nowym podczas recitalu instrumentalno-wokalnego. Jeszcze w tym samym roku wystąpiła z recitalem w Karlovych Varach. W latach 1948-1953 jej uczennicą była Barbara Halska. W 1949 r. odbyła 30 recitali chopinowskich na terenie województwa śląsko-dąbrowskiego. Rok później przeszła na etat wykładowcy w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Katowicach. Po przerwie – w 1953 r. dała recital w Katowicach, a rok później – dwa koncerty symfoniczne w Bielsku. Dnia 6 grudnia 1954 r. Minister Kultury i Sztuki przyznał jej tytuł zastępcy profesora na czas pełnienia funkcji dydaktycznych i naukowych. W 30-tą rocznicę utworzenia Akademii była adiunktem w klasie fortepianu.

W 1958 r. dała koncert w Ognisku Polskim w Londynie. Po powrocie, w czerwcu 1959 r. zwróciła się do Senatu PWSM w Katowicach o przydzielenie studentów na kierunku „fortepian główny”. Pisała wówczas: „mam świadomość pełnych kwalifikacji pedagoga
i muzyka”. W roku akademickim 1959/1960 była prodziekanem II wydziału PWSM.  Informator Nauki Polskiej za 1962 r. wymieniał ją wśród wykładowców Wydziału Kompozycji, Teorii i Dyrygentury obok takich mistrzów jak Adolf Dygacz czy Karol Stryja. W latach 1962/3- 1963/4 była prodziekanem wydziału IV PWSM. W styczniu 1963 r. zwróciła się do władz uczelni o otwarcie przewodu habilitacyjnego i w kwietniu tego roku uzyskała opinię pozytywną prof. B. Woytowicza, kierownika Katedry Pianistyki PWSM, nauczyciela m.in. Wojciecha Kilara, współtwórcy „śląskiej szkoły kompozytorów”. W październiku i listopadzie 1966 r. dawała koncerty w Strond i Polish Cultural Institute w Londynie transmitowane przez BBC. W listopadzie 1968 r. otrzymała indywidualny dyplom Nagrody Ministra Kultury i Sztuki III stopnia „za szczególne osiągnięcia w dziedzinie pracy dydaktycznej i organizacji procesu dydaktycznego”. Wśród wychowanków Akademii Muzycznej w Katowicach prof. Maria Smyczyńska-Falęcka uchodziła za „całkowicie oryginalną postać”.

Po wojnie jej mąż mgr. inż. M. Falęcki był w latach 1977-1981 dyrektorem Branżowego Ośrodka Badawczo-Rozwojowego Maszyn Elektrycznych w Katowicach, znanego jako KOMEL z oddziałami w Bielsku-Białej, Cieszynie, Tarnowie, Tarnowskich Górach i Żychlinie. Zmarł w Katowicach 5 lipca 1982 r.

M. Smyczyńska-Falęcka zmarła 23 listopada 2000 r. w Katowicach, pochowana została na cmentarzu w Bogucicach.

Jej synem, a wnukiem Ludwika Smyczyńskiego jest znany historyk, prof. Tomasz Falęcki, wykładowca Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie i Wyższej Szkoły Bankowej w Poznaniu – Oddział w Chorzowie, autor takich m.in. opracowań jak:
„Z problematyki niemieckiego szkolnictwa mniejszościowego w województwie śląskim
w latach 1926-1928” (1965), „Niemieckie szkolnictwo mniejszościowe na Górnym Śląsku
w latach 1922-1939” (PWN, Kraków, 1970), „Powstańcy śląscy 1921-1939” (Uniwersytet Wrocławski, 1991), „Tablice do nauki czytania pisma neogotyckiego dla początkujących” (Wyd. Naukowe Akademii Pedagogicznej, Kraków, 2000), „O narodowe oblicze katolickiego życia kościelnego na Górnym Śląsku: Polska, Stolica Apostolska, Niemcy, 1919-1922” (Wyd. Naukowe Akademii Pedagogicznej, Kraków, 2003), czy – wspólnie z prof. Edwardem Długajczykiem – „Archiwum państwowe w Katowicach, 1932-1997” (Archiwum Państwowe, Katowice, 1997). Z jego wspomnień wynika, że po wyjeździe z Warszawy tuż przed wybuchem Powstania wraz z matką znalazł w Krakowie życzliwe przyjęcie w mieszkaniu dr. Hugona Bartoneca, przedwojennego inspektora pracy w Bielsku, Krakowie i Bydgoszczy. W katowickim mieszkaniu prof. Falęckiego zachowały się pamiątki rodzinne – w tym m.in. po L. Smyczyńskim.

Najmłodsza córka L. Smyczyńskiego, Zofia Maria (ur. 7 maja 1909 r. w Stanisławowie) primo voto Niedźwiecka, secundo voto – Michalik była absolwentką Wyższej Szkoły Handlowej w Krakowie. Przed wojną pracowała jako nauczycielka.

Lotnicy 2 pułku lotnictwa na tle samolotu PZL-7 po powrocie z rajdu lotniczego w Rumunii (1933 r.) Trzeci od lewej – kpt. Kazimierz Niedźwiedzki

Była żoną kpt. lotnika Kazimierza Niedźwiedzkiego (24. 01. 1899-18. 08. 1940), który po kampanii wrześniowej przez Francję trafił do dywizjonu 303 w Anglii. Z. Niedźwiedzka w 1940 r. uzyskała paszport Generalnej Guberni do Włoch i z Rzymu przedostała się do Francji. Następnie znalazła się w Anglii. Jej pierwszy mąż zginą w stopniu majora w walkach nad Anglią (pochowany na cmentarzu Sutton Bridge, St. Matthew). Po śmierci męża została  dyrektorką utworzonego 1 lutego 1941 r. humanistycznego gimnazjum żeńskiego im. Marii Curie-Skłodowskiej dla dziewcząt polskich mieszkających w Wielkiej Brytanii po przeniesieniu go z gościnnych murów zamku królów szkockich w Scone Palace, koło Perth do Dunalastair House koło Kinloch Rannoch nad rzeką Fummel (hrabstwo Perth). Zmarła 22 lutego 1995 r., pochowana na cmentarzu w Pwllheli.

O prawdziwej tragedii górnośląskiej – znalezione w śląskim "Kurierze WNET"

O prawdziwej tragedii górnośląskiej

Tuż przed wyborami samorządowymi, 29 września ubiegłego roku, zdominowany przez koalicję PO-PSL Sejmik Województwa Śląskiego uchwałą nr IV/55/2/2014 ogłosił rok 2015 Rokiem Pamięci Ofiar Tragedii Górnośląskiej. W załączniku do uchwały, podpisanym przez przewodniczącego Sejmiku Województwa Śląskiego, Andrzeja Gościniaka z PO (który w ubiegłorocznych wyborach nie uzyskał reelekcji), uzasadniono, że Sejmik czyni to „dla upamiętnienia 70.rocznicy Tragedii Górnośląskiej”, aby „uczcić pamięć dziesiątków tysięcy Górnoślązaków wywiezionych do niewolniczej pracy w Donbasie i innych rejonach Związku Sowieckiego, pomordowanych, uwięzionych, aresztowanych i internowanych, ofiar gwałtów, grabieży, represji i obozów pracy”.

Jednym z wydarzeń związanych z obchodami tej rocznicy była konferencja zorganizowana 21 kwietnia w Sali Kolumnowej Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej przez IPN. Jak można przeczytać na portalu „ŚląskiPolska”: „Wystąpienia panelistów rozpoczął dr hab Adam Dziurok, który wygłosił obszerny referat o zbrodniach sowieckich na Górnym Śląsku, wspomniał m.in o 30 tyś wywiezionych mieszkańcach Śląska. Podkreślił, iż Sowieci starali się mordować Niemców a oszczędzać Polaków. Jako przykład podał żołnierza Armii Czerwonej ze Lwowa, który zorientowawszy się, iż wraz z kolegami wymordował Polaków zamiast Niemców zapłakał żałośnie.

W Kolejnym z referatów Bernard Linek podkreślił, iż przyczynami sowieckich represji była żądza odwetu i pomszczenia niemieckich zbrodni. Z kolei deportacje niemieckiej ludności zdaniem prelegenta stanowiły element pozbycia się wrogiego elementu przez władze polskie wobec spodziewanej wojny z Niemcami.

Dr Renata Kobylarz – Buła w swoim wystąpieniu dokonała rozdziału między obozy zakładane przez Sowietów, a polską administrację.

Zdaniem prokurator IPN Katowice Ewy Koj – ofiarami represji byli Niemcy, Polacy, oraz „inne narodowości” choć jej zdaniem należałoby użyć określenia „mieszkańcy Śląska”.

Prof. Andrzej Sakson mówił o represjach w Prusach Wschodnich – ciekawy i rzeczowy wykład, jednak nie do końca wiadomo dlaczego na konferencji naukowej dotyczącej Tragedii Górnośląskiej zdecydowano się zamieścić opisy zdarzeń z Prus Wschodnich po 1945 roku ?

Prof. Piotr Madajczyk podjął próbę usystematyzowania terminologii zadając m.in – kluczowe pytanie, od którego momentu powinno się rozpocząć mówienie o jej początkach, czyli o chronologiczne granice Tragedii Górnośląskiej. Wspomniał zarazem, iż w niemieckim dyskursie historycznym nie funkcjonuje pojęcie Tragedii Górnośląskiej.

Najciekawsze „tezy” padły jednak na koniec konferencji głosami zaproszonych gości. Dla przykładu Jerzy Gorzelik zapytał „na ile pojęcie Tragedii Górnośląskiej możemy rozszerzyć na eksterminację Ślązaków służących wcześniej w armii niemieckiej a którzy trafili do niewoli sowieckiej”?

Dietmar Brehmer – zwrócił uwagę, iż represję po 45 roku, zwłaszcza w polskiej przedwojennej części Górnego Śląska dotyczyły nie Ślązaków, lecz Ślązaków będących Niemcami. (Skądinąd przedstawiciele mniejszości niemieckiej nie używają pojęcia Ślązak lecz Niemiec, określenie Ślązak jest dla nich jednoznaczne z Niemcem).” Redakcja portalu zadała publicznie pytanie, „czy będziemy również czcić ofiarę Ślązaków żołnierzy SS, którzy zginęli z rąk Sowietów? Jak również tych z mieszkańców Śląska służących w Wehrmachcie, którzy brali udział w zbrodniach na ludności cywilnej, np. pacyfikacji Zamojszczyzny? Czy tłumieniu powstania warszawskiego? Oni również zostaną włączeni, jako ofiary górnośląskiej tragedii?” Jego redaktorzy zastanawiali się też, „dlaczego nad niemieckimi ofiarami debatuje się w polskim Sejmie w Warszawie nie zaś w niemieckim parlamencie w Berlinie? I czy ktokolwiek zauważył tę dziwną rozbieżność, iż jedni mówią o represjonowanych Ślązakach (poseł Marek Plura), a inni wprost o Niemcach?” Zwrócili też uwagę, „że nikt z uczestników dyskusji nie zauważył – niemieckiej agresji 1 września 1939 roku, okupacji, niszczenia wszelkich przejawów polskości od mordowania polskich elit po rabunek dóbr kultury, wysiedlenia, mordy i eksterminację każdego związanego aktywnie z polskością Śląska. Mamy rozumieć, iż okres od września 1939 – do stycznia 1945 był okresem wspaniałego rozkwitu wielokulturowej śląskiej wspólnoty? Szkoda tylko, że w tej wspólnocie nie było miejsca dla górnośląskich Żydów, czy to w ramach wielokulturowości – niemieckie bojówki zniszczyły w listopadzie 1938 roku bytomską synagogę? O tym pewnie nie chcą (…) pamiętać dzisiejsi piewcy niemieckiej kultury na Górnym Śląsku, oskarżając Polskę o zniszczenie różnorodności Śląska po II wojnie. Wybiórcze i selektywne traktowanie historii jest niebywałą bezczelnością i arogancją, tym bardziej, jeśli ma miejsce w budynku polskiego parlamentu” – skwitował ton konferencji „Zespół SlaskiPolska.pl”.

Również w komentarzach pod relacją z konferencji znalazł się głos znacząco krytyczny: „Stereotypowy schemat tematów w konferencji. Według mnie największą tragedią górnośląską było to, że do 1944 r. AK rozpoznało około 2 tys. Oberscheizerów-kapusiów GESTAPO, że 150 tys. Oberschleizerów należało do uznanej w Norymberdze za organizację zbrodniczą NSDAP i jej przybudówek. Tragedią było to, że po tzw. wyzwoleniu kapusie pokroju Kmaperta, Grolika i Ulczoka wodzili za nos powstające dopiero na Śląsku UB przez prawie 10 miesięcy i przez ten czas doprowadzili do osadzenia w obozach na Zgodzie, w Lasowicach pod Tarnowskimi Górami, czy w Łambinowicach setek niewinnych polskich i niemieckich Ślązaków, tylko dlatego, że mogli ujawnić ich gestapowskie donosicielstwo na AK i PPR lub działalność w NSDAP. Bo równie wielką tragedią było wstępowanie wielu Oberscheizerów-NSDAPowców do powstających polskich partii, wchodzenie do lokalnych władz i załatwianie w ten sposób porachunków osobistych, albo zagarnianie mienia tych, którzy zostali wysiedleni (m.in. na mocy rozkazu Hitlera) lub osadzeni w obozach. A największą tragedią Górnoślązaków jest to, że dziś próbują się przedstawiać jako ofiary Polaków, a nie mają odwagi zrobić uczciwego rachunku sumienia z tamtych zbrodni. I z tą tragedią uczestnicy wyżej zrelacjonowanej konferencji w polskim Sejmie – również nie potrafili się zmierzyć”.

Dlatego, aby jednak poddać pod publiczną debatę te wątki tragedii górnośląskiej trzeba sięgnąć do statystyki i kilku wątków pomijanych w narracji środowisk mniejszości niemieckiej na Śląsku oraz wśród politykierów kreujących tzw. „naród śląski” czy dążących do przekształcenia autonomii śląskiej przed połową XXI w. w suwerenność na kształt Kosowa lub Katalonii.

 

Hitlerowska Prowincja Górnośląska i Górnoślązacy w NSDAP

Według spisu z 1931 r. autonomiczne województwo śląskie w II Rzeczypospolitej liczyło 1 mln 533 tys. 500 mieszkańców. W 1933 r. Prowincja Górnośląska (Provinz Oberschlesien), czyli terytorium Prus wchodzące w skład III Rzeszy niemieckiej liczyła 1 mln 482 tys. 765 mieszkańców. Biorąc pod uwagę pewien przyrost demograficzny do 1939 r. można przyjąć, że podczas okupacji hitlerowskiej samodzielna po 1941 r. „Provinz Oberschlesien” liczyła ponad 3 mln. mieszkańców, licząc osoby dorosłe i dzieci. Można założyć, że dorosłych było od 1 do 1,5 mln. Jest to liczba zbliżona do podawanej przez statystyki hitlerowskie liczby 1 mln 276 tys. zatrudnionych w przemyśle i handlu, gospodarce rolnej i leśnej, handlu i komunikacji, służbie publicznej i prywatnej oraz w gospodarstwach domowych.

Z tej liczby 107 tys. 342 osoby należały – dobrowolnie – do NSDAP, a około 50 tys. do wchodzących w jej skład ugrupowań paramilitarnych typu SA (Oddziały Szturmowe), SS (Sztafety Ochronne), NSKK (Nazistowskiego Korpus Kierowców), HJ (Młodzież Hitlerowska), NS-Frauenschaft (Nazistowskiego Związku Kobiet), Volkssturmu itp. Z tej liczby ponad 10 tys. należało do SA, a około 10 tys. do SS.

 

Ponadto tysiące mieszkańców Provinz Oberschlesien należały do luźniej związanych z NSDAP, zachowujących częściową samodzielność organizacyjną tzw. związków przyłączonych, typu: NSDÄB (Nazistowski Związek Lekarzy), NSLB (Nazistowski Związek Nauczycieli), NSRB (Nazistowski Związek Prawników), NSBDT (Nazistowski Związek Niemieckich Techników), czy Niemieckiego Frontu Pracy (DAF). Jak w kwietniu 1941 r. instruował górnośląskie organizacje NSDAP szef sztabu jej górnośląskiego zarządu okręgowego, Paul Roden, były to organizacje faszystowskie, przynależność do których była „wstępem do przynależności do NSDAP, a więc kryteria naboru do tych ugrupowań powinny być nawet >>ostrzejsze niż do partii<<”. (wszystkie dane za Ryszard Kaczmarek „Górny Śląsk podczas II wojny światowej. Miedzy utopią niemieckiej wspólnoty narodowej a rzeczywistością okupacji na terenach wcielonych do Trzeciej Rzeszy”, Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 2006).

W sumie można szacować, że do końca okupacji przez NSDAP i związane z nią organizacje faszystowskie na Górnym Śląsku przewinęło się od 150 do 200 tys. mieszkańców Górnego Śląska. Co przy ustalonej wyżej liczbie dorosłej, pracującej ludności Prowincji Górnośląskiej znacznie przekracza 10% populacji. Trzeba przy tym uwzględnić, że ze względów organizacyjnych sami hitlerowcy od wiosny 1943 r. wstrzymali nabór do NSDAP na Górnym Śląsku i że do lata 1943 r. – według szacunków polskiego ruchu oporu – do Wehrmachtu wcielono ok. 200 tys. Górnoślązaków.

Jak pisze prof. R. Kaczmarek w wymienionym opracowaniu „już na początku wojny było (…) jasne, że możliwość kolaboracji na terenach wcielonych jest całkowicie uzależniona od decyzji władz niemieckich, a nie chęci wykazywanej prze kolaboracjonistów. (…) Jedyną drogą do rzeczywistej kolaboracji stawała się akceptacja kolaboracjonizmu, akces do NSDAP i afiliowanych przy partii nazistowskiej organizacji. Ci, którzy poszli drogą takiej współpracy, przedstawiciele mniejszości niemieckiej – volksdeutsche, przejawiali największą nienawiść do Polaków. To oni, jako funkcjonariusze Sipo, sporządzali na terenach wcielonych listy proskrypcyjne i wstępowali masowo do Selbschutzu. Łatwo ulegali propagandzie nazistowskiej. Tylko niewielu decydowało się w skrajnych wypadkach występować przeciwko dyskryminacji Polaków. Najbardziej niebezpieczną formą tej współpracy było donosicielstwo i służba w gestapo jako konfidentów”.

Jak mówił R. Kaczmarek w wywiadzie dla „Dziennika Zachodniego”, zatytułowanym „Gestapo miało około 2000 konfidentów” (z 3 września 2008) – „Ze źródeł śląskiego ruchu oporu wynika, że funkcjonowało tutaj co najmniej 2 tys. konfidentów gestapo. To była liczna i groźna grupa. Byli mocno osadzeni w swoim środowisku. Doskonale wiedzieli, kto ze znajomych miał za sobą propolską przeszłość i co robił w czasie wojny. (…) zaginęły dokumenty ze śląskiego gestapo, nie ma zeznań esesmanów, którzy prowadzili walkę z podziemiem, a funkcjonariusze gestapo w Katowicach nigdy nie stanęli przed sądem”. Wiedział, co mówi, bo już w październiku 2002 r., podczas konferencji naukowej „Wkład polskiego wywiadu w zwycięstwo aliantów w II wojnie światowej” zorganizowanej w Krakowie przez Polską Akademię Umiejętności,  Muzeum Armii Krajowej, Towarzystwo Obrony Zachodnich Kresów Polski i Instytut Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego przedstawił referat na temat „Penetracja struktur śląskiego okręgu ZWZ-AK przez Gestapo” (wydany w materiałach pokonferencyjnych w Krakowie 2004).

Działalność konfidentów Gestapo na Górnym Śląsku w 1945 r.

Dwa lata wcześniej w 2000 r. A. Dziurok z IPN napisał „Śląskie rozrachunki. Władze komunistyczne a byli członkowie organizacji nazistowskich w latach 1945-1956”, (Warszawa 2000), w których wskazał m.in. faktyczne, a nie zafałszowane po kompromitacji katowickiego UB w 1945 r. daty wydarzeń, które miały ważący wpływ na kształt „tragedii Śląskiej” roku 1945. Dotyczą one rozpracowanej ostatecznie prowokatorskiej, wielomiesięcznej aktywności takich Ołberszlyjzerów-konfidentów Gestapo, jak Grolik, Kampert i Ulczok  w lokalnych strukturach nowych władz polskich na terenie województwa śląsko-dąbrowskiego.

Na takich ustaleniach opierali się autorzy takich opracowań jak:

1)    „Polacy w II wojnie światowej: kim byli, co robili” – Paweł Dubiel i Józef Kozak (2003), którzy na stronach 51-52 w biogramie rodowitego Ślązaka, Wiktor Grolika odnotowali: „Przez kilka tygodni Grolik był prezydentem Katowic, Kampert komendantem milicji, Ulczok szefem kadr Urzędu Wojewódzkiego. Współpracowali z NKWD i UB, donosząc na ludzi z konspiracji. Udało się ich zdemaskowaćZostali aresztowani w listopadzie 1945 r.”;

2)     Rok później (2004) w pracy „Rok 1945 w województwie śląsko-dąbrowskim” na stronie 195 Andrzej Topol podał, że: Wiktor Grolik, Paweł Ulczok i Gerard Kampert po wkroczeniu Armii Radzieckiej ujawnili się w Katowicach, „jako członkowie Komitetu Okręgowego PPR i zaproponowali swą współpracę. (…) Ponieważ obawiali się zdemaskowania, denuncjowali przedstawicielom NKWD oraz władzom MO i UBP działaczy podziemia”.

3)    Podobnie w opracowaniu „Województwo śląskie 1945-1950: zarys dziejów politycznych – A. Dziurok i R. Kaczmarek, pisali, że Paul Brauche [szef Wydziału Gestapo ds. Walki z Podziemiem – SO] 3 dni przed wkroczeniem Armii Radzieckiej do Katowic spotkał się ostatni raz z Grolikiem, Kampertem i Ulczokiem, „którym zlecił, by po wkroczeniu Sowietów w poszczególnych powiatach wprowadzali do administracji zaufanych ludzi, współpracujących podczas wojny z tajną policją niemiecką” ( str. 640).

4)    Na stronie 217 uzupełnili, że ci Ołberszlyjzerzy-agenci Gestapo „widząc, że urzędy bezpieczeństwa zajmują gmachy gestapo, uznali, że będą potrzebni nowym władzom”. Na stronie 150 czytamy: „Obawiając się zdemaskowania, denuncjowali przedstawicielom NKWD i UBP działaczy polskiego podziemia jako zdeklarowanych hitlerowców i zbrodniarzy wojennych. Ich działalność (trwała do listopada 1945 roku) doprowadziła do aresztowania m.in. Adama Muzyka, Zdzisława Wiśniewskiego, Bolesława Zycha, Franciszka Bednarowicza, Edwarda Paska, Józefa Knapczyka” (jak podali autorzy za opracowaniem Henryka Rechowicza „Polska Partia robotnicza w województwie śląsko-dąbrowskim”, Katowice 1974, strony 34-35).

Kim byli ci Ołberszlyjzerzy-agenci gestapo? Wiktor Grolik, urodził się 17 grudnia 1912 r. w Katowicach-Załężu. Był zatem czystym Ślązakiem. Mieszkał w Katowicach, z zawodu był górnikiem, miał żonę. Podczas okupacji został wpisany do III grupy volkslisty. Prowadzący go oficer Gestapo, P. Breuche, nazywał go „Sławny Willi”. Już przed wojną, jako członek Młodzieży Komunistycznej donosił na… komunistów. Gerard Kampert urodził się wprawdzie 7 sierpnia 1911 r. w Berlinie, ale mieszkał na Wełnowcu, wówczas jeszcze w powiecie katowickim. Był malarzem pokojowym, miał żonę… Paweł Ulczok urodził się 16 czerwca 1912 r. w Katowicach-Ligocie, był kawalerem. Od roku 1936 pracował w magistracie Chorzowa jako biuralista (niższy urzędnik)…

Ci Ołberszlyjzerzy-zdrajcy w maju 1944 r. zlikwidowali katowicki Inspektorat AK, a 29 października tego roku – Komitet Okręgowy PPR. Zdobyli też zaufanie ocalałego, a właściwie – świadomie niearesztowanego przez Gestapo – sekretarza Komitetu PPR Edwarda Żabińskiego z Wełnowca. Później na polecenie Paula Breuche, któremu podlegali w strukturach katowickiego Gestapo, nie wycofali się z niemieckimi faszystami. Realizując jego plany przeniknęli do UB i NKWD, jako członkowie rzekomo odbudowanej organizacji PPR. „Takie kreatury, znające środowisko śląskie, do niszczenia narodu polskiego wykorzystywały aparat przymusu UB oraz Ośrodki Pracy, m.in. w Zgodzie i obozy przejściowe, przykładowo w  Lasowicach (obecnie dzielnica Tarnowskich Gór). Na ich polecenie aresztowano Ślązaków z III DVL, IV, a nawet tzw. Leistungs Pole (uznanych przez Niemców za wyróżniających się Polaków) z grupą V – jeżeli nie zostali zamordowani w 1939 r. przez wkraczające oddziały Ensatzgruppen policji bezpieczeństwa. Na Zgodzie oprócz Niemców przetrzymywano aresztowanych żołnierzy Armii Krajowej, członków zdelegalizowanych przez okupanta przedwojennych organizacji politycznych i społecznych, a w Tarnowskich Górach nawet członków Polskiego Związku Zachodniego i rodłowców, których deportowano do Niemiec. (…)” (za: Stanisław Obcowski na http://blogopinia24.pl/historia/723-nie-moe-by-zgody-na-zgod    dostęp 5. 02. 2014).

Z ich inicjatywy „3 czerwca 1945 r., podczas pierwszego dnia obrad I Wojewódzkiego Zjazdu PPS, UB aresztowało prawie połowę delegatów pod zarzutem przynależności do PPS-WRN (prawicowy nurt PPS – Wolność, Równość, Niepodległość z Milicją Robotniczą w okresie okupacji). Kilku zatrzymanych było później sądzonych przez Najwyższy Sąd Wojskowy i otrzymali wyroki od 3 do 7 lat”.

Dopiero po ich zdemaskowaniu – czyli po listopadzie 1945 r. – „w końcu 1945 nastąpiła zmiana na stanowisku szefa WUBP w Katowicach – 7 grudnia 1945 roku odwołano Jurkowskiego” („Województwo  śląskie 1945-1950: zarys dziejów politycznych – A. Dziurok, R. Kaczmarek, str. 217).  „Józef Jurkowski (wł. Józef Jungman) ur. 1913 r. w Lublinie. Członek KPP (od 1932 r.) i PPR. Jesienią 1939 r. osiedlił się w ZSRR. W sierpniu 1941 r. wstąpił do Armii Czerwonej. W maju 1943 r. zgłosił się do tworzącego się wojska polskiego. W Resorcie Bezpieczeństwa Publicznego pracował od początku jego istnienia. W styczniu 1945 r. [dokładnie 23 stycznia – SO] objął funkcję kierownika grupy operacyjnej województwa śląskiego. Na czele WUBP w Katowicach stał do grudnia 1945 r. W 1951 r. ponownie został mianowany na stanowisko szefa WUBP w Katowicach i zajmował je do końca marca 1955 r. W czerwcu 1955 r. został dyrektorem Departamentu V (ochrony transportu) KdsBP. Przeszedł na emeryturę w maju 1958 r.” (Za: Twarze katowickiej bezpieki Teresa Semik – POLSKA Dziennik Zachodni 30. 03. 2007).

To on był człowiekiem, który dał się ograć owym Ołberszlyjzerom-konfidentom Gestapo. Po powrocie na Śląsk od 1951 r. miał dość czasu, żeby zacierać ślady po tamtej kompromitacji, sprawić wrażenie, że działalność tych Ołberszlyjzerów-zdrajców, którzy doprowadzili jego rękami do śmierci nie tylko setek polskich patriotów, ale i tysięcy zwykłych Ślązaków nie trwała prawie dziesięć miesięcy, a zaledwie kilka tygodni po wkroczeniu Armii Radzieckiej. Do dziś niektórzy historycy dają się wodzić za nos tej mistyfikacji (przykład: blog „Historycy” http://www.historycy.org/index.php?showtopic=73531 dostęp 5. 02. 2014 r.)

Jednak moment, kiedy nastąpiło spreparowanie akt tej sprawy jest wyraźnie uchwytny: 4 marca 1947 r. po prawie półtora roku dochodzeń do Sądu Okręgowego w Katowicach wpłynęło pismo szefa prokuratury W. Dobrowolskiego: „Z uwagi na okoliczność, że w sprawie przeciwko Wiktorowi Grolikowi i innym oskarżonym … zebrany został, po wniesieniu aktu oskarżenia, nowy materiał obciążający … oraz że … dalsze prowadzenie dochodzenia może … ujawnić innych przestępców, wnoszę … o zwrócenie mi aktu oskarżenia wraz z aktami dochodzenia celem uzupełnienia dochodzenia i rozszerzenia aktu oskarżenia”. Wygląda na to, że w czasie, gdy Sąd Okręgowy łamał sobie głowę, jak przeprowadzić proces w sposób, który nie uderzy w nowe władze – prokurator Dobrowolski znalazł rozwiązanie: przejął akta, oczyścił je z „niewłaściwych” dowodów i uzupełnił o „nowy materiał obciążający”… Nie był to jedyny przypadek zacierania przez ówczesne władze śladów po kompromitującej działalności jej funkcjonariuszy w pierwszych miesiącach po wojnie. Przykładem niech będzie przypadek Stanisława Koguta, komendanta posterunku milicji w Sosnowcu (Grażyna Kuźnik „ Wstrząsająca zbrodnia w Sosnowcu. Posterunkowy zabijał ludzi i chował w ogródku”, w: „Dziennik Zachodni” z 19. 10 2013 r.; za: http://www.dziennikzachodni.pl/artykul/1020335,wstrzasajaca-zbrodnia-w-sosnowcu-posterunkowy-zabijal-ludzi-i-chowal-ich-w-ogrodku-historia-dz,id,t.html dostęp 30. 05. 2014 r.)

Od tego momentu sprawę Grolika i spółki przejął młody prokurator mgr Juliusz Niekrasz (przeniesiony z Sosnowca po rozpracowaniu sprawy S. Koguta, przez co naraził się prezesowi tamtejszego Sądu Okręgowego), który czynności swoje zakończył [już! – SO] 6 maja 1947 r. sporządzeniem nowego aktu oskarżenia.

Powstaje pytanie – jak w ciągu trzech miesięcy zdołano zrobić to, czego nie udało się zrobić przez prawie dwa lata? Czyżby wykonano polityczne zamówienie – przez spreparowanie akt „ukręcając łeb” sprawie, która kompromitowała na robotniczym Śląsku krzepnącą władzę ludową?

Jak udało się wpaść na trop tej szajki górnośląskich zdrajców?

Dawniejsi badacze inspirowani narracją powstałą dzięki późniejszym staraniom prokuratury i szefa katowickiego UB sugerowali, że wpadka nastąpiła, bo Ulczok przeszarżował podejmując współpracę z NKWD, które go rozszyfrowało. Jednak prawda jest dużo ciekawsza. Pisał o tym 15 maja ubiegłego roku S. Obcowski: „Do Sądu Apelacyjnego [w Katowicach – SO] pierwsze meldunki o bezprawnych działaniach UB i MO napłynęły od sędziego Konieczki [z Tarnowskich Gór], poparte przez tarnogórskiego starostę Marka raportem do gen. Zawadzkiego, cyt: „… w sierpniu funkcjonariusze PUB przeprowadzili bez mojej wiedzy na szeroką skalę aresztowania, wywołując tym popłoch wśród mieszkańców”. Z dalszej treści meldunku wynika, że o tej samowoli poinformował Sąd Apelacyjny w Katowicach, który przysłał prokuratora dla przeprowadzenia dochodzenia w tej i w innych sprawach – taki był początek rozpoznania niecnego działania Michenki, komendanta PUB. Ppor. Karol Michenko „w majestacie ludowego prawa” (sic), we wrześniu 1945 r. został osądzony i skazany na karę śmierci za nadużycie władzy, m.in. zwalnianie z więzień niemieckich funkcjonariuszy z SA i z żandarmerii – wyrok wykonano. Podczas procesu pojawiło się nazwisko Ulczoka, to zaintrygowało dra Niekrasza [wówczas jeszcze magistra – SO], gdyż łączyło się z rozbiciem AK na Śląsku. Wnikliwe śledztwo ujawniło agenturalną aferę; kierownictwo PPR rozpoczęło czyszczenie szeregów WUBP i MO. Po aresztowaniu agentów Kierownik [Sądu Apelacyjnego w Katowicach, Eugeniusz] Kral z polecenia gen. Zawadzkiego nakazał prokuraturze zbadać zasadność wielu aresztowań, a Sąd Apelacyjny pod kierownictwem dra Skulisza wyznaczył swoją komisję. Ona zaleciła likwidację wszystkich obozów, stało się to w listopadzie”. (Więcej: A. Dziurok „Śląskie rozrachunki…”)

Jednak zanim to nastąpiło, po rezygnacji we wrześniu 1945 r. mjr. Józefa Wesołowskiego (przed wojną obwodowego inspektora pracy w Zagłębiu i na Śląsku) z funkcji pierwszego prezydenta Katowic „przez kilka tygodni Grolik był prezydentem Katowic, Kampert komendantem milicji, Ulczok szefem kadr Urzędu Wojewódzkiego. Współpracowali z NKWD i UB, donosząc na ludzi z konspiracji”. Grolik został aresztowany w listopadzie 1945 r. Kampert – kiedy poszedł się wstawić za wspólnikiem, Ulczoka – rozpracowało NKWD, gdy podjął z nim współpracę.

Można, a nawet trzeba wyjaśnić ilu ludzi spośród owych znanych AK ponad 2 tysięcy gestapowskich i hitlerowskich konfidentów wspomnianych przez prof. Kaczmarka zdołali owi „czyści Górnoślązacy” ukryć w strukturach nowych władz wojewódzkich, samorządowych itd. Co więcej – trzeba zadawać pytanie: ilu takich konfidentów pozostało nie rozpracowanych? Zwłaszcza, że jak przypomniał prof. Kaczmarek „(…) hitlerowskie archiwa dotyczące Górnego Śląska i Zagłębia zostały wywiezione w głąb Rosji i znajdują się w moskiewskim archiwum. Może są tam i dokumenty katowickiego gestapo. Niestety, nie mamy na razie żadnych możliwości, żeby je zbadać. A na pewno dla historii II wojny światowej byłyby bezcenne.” Można odnieść wrażenie, że informacje z rosyjskich archiwów na temat Ołberszlyjzerów-konfidentów gestapo są aktualnie bardzo ważnym źródłem. Nie tylko do badań historycznych…

Zastanawiające jest też – i to nie tylko w kontekście historycznym – że autorzy opracowań z lat 2000-2002 obecnie, gdy trwa i nasila się narracja przypisująca wszystkie zbrodnie tragedii górnośląskiej ówczesnym władzom polskim, nabrali wody w usta i milczą zamiast prostować w publicznych debatach lub publikacjach fałsze dominującej obecnie polityki historycznej o ewidentnie antypolskim charakterze. I to jest obecnie prawdziwa tragedia górnośląska.

Ocenie czytelników pozostawiam, czy takie kreatury jak Grolik, Kampert i Ulczok nie pasują do roli protoplastów obecnych kreatorów „narodu śląskiego”.

 

Zawartość akt Cesarsko-królewskiej inspekcji przemysłowej w krakowskim Archiwum Narodowym

Urząd C.K. Inspektora Przemysłowego w Krakowie został utworzony w 1883 r. ustawą o ustanowieniu inspektorów przemysłowych. Ogłoszone na jej podstawie rozporządzenie Ministra Handlu ustanawiało na obszarze monarchii austro-węgierskiej 9 okręgów inspektorów przemysłowych. VII okręg z siedzibą we Lwowie obejmował Galicję i Bukowinę.
C.k. Inspektor Przemysłowy podlegał Namiestnictwu. Do jego obowiązków należało nadzorowanie warunków pracy, czasu pracy, zapewnienia wykształcenia pracownikom młodocianym, jak również opiniowanie zasadności otwierania nowych zakładów. Rozwój przemysłu w Monarchii spowodował utworzenie nowych okręgów. W rezultacie od 1899 r. utworzono Inspektorat Przemysłowy w Krakowie, który obejmował samo miasto i powiaty: Biała, Bochnia, Brzesko, Chrzanów, Dąbrowa, Gorlice, Grybów, Jasło, powiat Kraków, Krościenko, Limanowa, Myślenice, Nowy Sącz, Nowy Targ, Podgórze, Ropczyce, Tarnobrzeg, Tarnów, Wadowice i Wieliczka, Kolbuszowa, Krosno, Łańcut, Nisko, Pilzno, Strzyżów, Mielec, Rzeszów. Po dwunastu latach, w 1911 r., osiem ostatnich powiatów wyłączono z kompetencji krakowskiego Inspektora Przemysłowego i włączono do nowopowstałego Inspektoratu Przemysłowego w Przemyślu.
Akta inspekcji przemysłowej w krakowskim Archiwum Narodowym zawierają: 1. sprawozdania inspektorów za rok 1886 i 1887 (sygn. I Prz 1), 2. teczki zakładów przemysłowych, obejmujące sprawy budowy i przebudowy zakładów, bhp, arkusze inspekcyjne, wyniki inspekcji, wymierzone kary za nie przestrzeganie ustawy przemysłowej z lat 1887 i 1899-1918 (sygn. I Prz 2-63).
Teczki dotyczące zakładów przemysłowych (sprawy budowy i przebudowy zakładów, sprawy bezpieczeństwa i higieny pracy, arkusze inspekcyjne zakładów, wyniki inspekcji i kary za nieprzestrzeganie ustawy przemysłowej itp. z 1887 r. obejmują m. in. dokumentację aktową przemysłu spożywczego w powiatach: – Bochnia 1884-1918, – Brzesko 1886-1917, – Grybów 1907-1912, – Kraków 1884-1918, – Mielec 1889-1912, – Krynicy w pow. Nowy Sącz 1910-1913, – Pilzno i Ropczyce 1910-1913, – Podgórze 1892-1913, – Ropczyce 1898-1918, – Tarnów 1884-1917, – Wieliczka 1887 i 1890-1906, – Ropczyce 1906 i 1912. Wśród nich znajdują się dokumentacje młynów wodnych, parowych i spalinowych.
Przykładowo, wśród dokumentacji tych znajdują się materiały dotyczące młynów w Ropczycach z 1892 r., dwóch młynów w Prądniku Białym z 1892 r., młyna Zgromadzenia o.o. Dominikanów w Prądniku Czerwonym z lat 1901-1918, innego młyna w Prądniku Białym z lat 1901-1911, młyna uniwersytetu Jagiellońskiego w Mydlnikach z lat 1900-1911, młyna w Woli Justowskiej z lat 1908-1916 i w Podkamyczu z lat 1916-1917 (fotokopie przekazano w załączeniu do powyższej informacji).
Oprac. Roman Adler, historyk kultury pracy

Warunki mieszkaniowe w dobie kolonialnej industrializacji Śląska przez Prusy

Warunki mieszkaniowe w dobie kolonialnej industrializacji Śląska pod panowaniem Prus

Trwa prezentacja filmowej gawędy o walkach społecznych na Śląsku, czyli filmu dokumentalnego „Zbuntowany Śląsk” w kolejnych, znaczących miejscach spotkań kulturalnych województwa. Na zaproszenie Miejskiego Centrum Kultury im. Henryka Bisty w Rudzie Śląskiej i tamtejszego koła RAŚ 20 marca odbyła się projekcja filmu, zakończona dyskusją z Dariuszem Zalegą, głównym scenarzystą.

W trakcie dyskusji członkowie RAŚ polemizując z opisami nieludzkich warunków mieszkaniowych w jakich żyli górnośląscy robotnicy w wyniku kolonialnej eksploatacji Śląska przez Prusy – opowiadali o wspaniałych osiedlach patronackich, jakie powstały dzięki niemieckiemu panowaniu na naszej ziemi. W związku z tym mitem warto przypomnieć, że takie sztandarowe osiedle patronackie dzisiejszych Katowic jak Giszowiec, powstało w latach 1907-1910, Nikiszowiec – w latach 1908-1915, a nowoczesne osiedle dla robotników Huty cynku „Silesia” i kopalni „Mathilde” w świętochłowickich dziś Lipinach – również na początku XX w. (ratusz wybudowano w 1907 r.). Najstarsza kolonia 16 domków robotniczych „Ficinus” w należącym obecnie do Rudy Śląskiej Wirku została wybudowana w 1867 r. przez Donnersmarcków. Po stu-stupięćdziesięciu latach kolonialnego wyzysku, politycznego ucisku i polityki wynarodowiania Górnoślązaków mówiących – nawet według ówczesnych statystyk niemieckich – po polsku były to rzeczywiście „wielkie” osiągnięcia „cywilizacyjnej misji” niemieckich magnatów węgla i stali na Śląsku. Warto zauważyć, że działo się tak m.in. pod presją rozwijającego się w Niemczech ruchu robotniczego, oraz tak niepokojącego wydarzenia u wschodnich granic Prus i kajzerowskiej Rzeszy, jakim była rewolucja na ziemiach polskich pod zaborem Rosji w latach 1905-1907.

Do jakiego zdziczenia dochodziło w przemyśle śląskim, gdy niemieccy właściciele nie czuli tej presji oraz nie stosowali się do żadnych przepisów czy państwowego nadzoru warunków pracy świadczy fakt, że w 1853 r. hrabia Henckel von Donnersmarck w niedawno wybudowanej hucie cynku „Gabor” w Lipinach urządził 40 „mieszkań” dla robotników pod piecami w kanałach przesyconych trującymi gazami… W sprawozdaniu lekarza powiatowego z tego roku można przeczytać, że pomieszczenia te często zalewała woda, od żaru bijącego ze stojących nad nimi pieców temperatura dochodziła w nich  do 37 stopni C. Obok zsypywano popiół z pieców, co wzbijało w powietrze tumany szkodliwego dla zdrowia kurzu i wyziewów cynkowych.

Z 1857 r. pochodzi relacja niemieckiej gazety, w której można przeczytać, że w jednej z „oddalonych hut cynkowych, do których nie dotarła jeszcze kultura, (…) całe rodziny robotnicze żyją stłoczone w ciemnych komorach, (…) nagie dzieci tarzają się w kurzu i brudzie, a chorzy, pozbawieni pomocy lekarskiej, całymi dniami przebywają w kanałach” (za J. Piernikarczyk: Historia górnictwa i hutnictwa na Górnym Śląsku, t. II, Warszawa 1933, s. 67).

Z tego roku pochodzą jednak pierwsze informacje o budowie patronackich domów dla robotników: na podstawie zapisów testamentu Karola Goduli niedaleko Huty Godula wybudowano cztery pierwsze domy mieszkalne dla jej robotników, które dały początek osadzie Godula. W latach 1858-1861 zbudowano dalsze 21 domów. W ten sposób – adoptowana przez Godulę i wychowana na sprowadzanych przez niego polskich książkach Joanna Schafgotsch (von Schomberg Godula z domu Grzysik) kontynuowała rozpoczęte przez niego około 1830 r. pionierskie działania na rzecz poprawy sytuacji domowej pracujących dla niego robotników.

Jednak jak pisał landrat bytomski Hugo Solger w wydanym w 1860 r. we Wrocławiu opisie powiatu bytomskiego „Der Kreis Beuthen in Oberschlesien” – w tym okresie regułą było, że robotników sezonowych „znajdowano często stłoczonych, z żonami i dziećmi, w niskich, podobnych do jaskiń ziemiankach. Przy dżdżystej pogodzie tonęli w mokrej mazi, przy suchej – dusili się w zatęchłym powietrzu. Nierzadko następstwem takich stosunków był szkorbut i różne zakaźne choroby. Pracodawcy niestety mało troszczyli się o pomieszczenia dla tych ludzi, których siły wyzyskiwali… Była to jak gdyby próbka europejskiego niewolnictwa…” Wielu robotników, którym nie udało się znaleźć dachu nad głową spało w miejscach pracy: na podłodze, wśród śmieci, odpadów produkcyjnych, w kurzu i zaduchu.

Według sprawozdania górnośląskiej Spółki Brackiej, obejmującego lata 1872-1881 mieszkania robotnicze „zazwyczaj nie są podsklepione [bez sufitu], często bez podłóg, bez wystarczającej pojemności powietrza i wentylacji”. Domy dla robotników najczęściej były kryte słomą, panował w nich ciągły zaduch i półmrok, a wysokość miniaturowych izb zaledwie przekraczała wzrost przeciętnego dorosłego człowieka.

Opolski radca medyczny w sprawozdaniu o sytuacji mieszkaniowej w tej rejencji za lata 1876-1881 pisał tak: „ Jedna rodzina z 4-6 dziećmi, która miała tylko jedną izbę, niekiedy tylko z komorą, brała jeszcze na kwaterę 1-6 osób, przeważnie mężczyzn od 16-40 lat, którzy sypiali w swych brudnych ubraniach hutniczych na podłodze, na skrzyni lub też sienniku ze słomy, a nawet w łożu małżeńskim. Należało to widzieć własnymi oczami, aby się przekonać, ze życie obyczajowe w takich warunkach musiało być narażone na największe niebezpieczeństwa; pomijając niewygody rodziny i brak odpowiedniego odpoczynku po ciężkiej pracy”.

Od roku 1879 w Niemczech zaczęto publikować coroczne sprawozdania inspekcji fabrycznej, czyli Jahres-Berichte der Fabriken-Inspektoren. Stały się one źródłem informacji do dyskusji, w wyniku których szereg nieprawidłowości w przedsiębiorstwach usunięto, zwłaszcza, że inspektorzy fabryczni i okręgowi urzędnicy górniczy, jako najbardziej kompetentni, konsultowali projekty ustaw o bezpieczeństwie pracy oraz o zatrudnianiu kobiet i pracowników młodocianych. Publikacja sprawozdań ujawniła szerokim kręgom informacje o stosunkach wyzysku, jakie panowały w kopalniach i hutach na Górnym Śląsku. Jeszcze w  1879 r. inspekcja ujawniła w jednej z hut cynku pomieszczenia mieszkalne dla robotników w kanałach pod piecami hutniczymi.

 

Strona tytułowa pierwszego opublikowanego Jahres-Berichte… oraz początek pierwszego publikowanego sprawozdania inspektora fabrycznego rejencji opolskiej, dra Friedricha Adolfa Bernoulli’ego

W sprawozdaniu inspektora fabrycznego dr. F. A. Bernoulli’ego z 1881 r. znalazły się m. in. informacje, na temat złego stanu domów na Górnym Śląsku, co zostało spowodowane szczegółowymi regulacjami urzędowymi w sprawie utrzymania tworzonych dla nich zarządów z 16 lutego 1880 r. Otóż większość owych zarządów nie posiadała odpowiednich mieszkań, dlatego też zarządzały one najszybszą jak to możliwe budowę azyli nocnych dla pojedynczych robotników i przekazywały je do zamieszkania. Zgodnie z zapisami regulaminu mieszkaniowego dla domów wybudowanych przez spółkę „Spadkobierców Gischego” – „najemnik [najemca – S.F.] sobie musi dać spodobać [musi się z tym pogodzić], kiedy urzędnik dozorczy lub przełożeństwo hut itp. w którymkolwiek celu i w jakikolwiek bądź czas zechce zrewidować jego mieszkanie”. Tak wyglądała praktyka dnia codziennego we wspaniałych osiedlach patronackich…

Jednak najostrzejsze opisy patronackich warunków mieszkaniowych można było znaleźć w ówczesnej prasie. „Górnoślązak” z 18 czerwca 1902 r. zamieścił taki ich opis: „Robotnikowi mieszkającemu w pańskich domach nie wolno pary z ust puścić, musi tak tańczyć, jak mu panowie zagrają, w przeciwnym razie wyrzuca się go na bruk. Nie wolno mu się skarżyć, iż za mało zarabia, nie wolno mu czytać polskich gazet, nie wolno mu należeć do związku zawodowego, nie wolno mu w czasie wyborów oddać głosu według swego przekonania, lecz pędzą go jak bydło do urny wyborczej. Takie to są te <<pańskie łaski>> niemieckie”.

W „Gazecie Ludowej” z 3 stycznia 1904 r. Róża Luksemburg pisała: „Nędza robotnicza woła na Górnym Śląsku o pomstę do nieba. Gdy niedawno dopiero nadchodziły wiadomości o tyfusie głodowym, teraz grasuje wśród dzieci górniczych w Świętochłowicach zabójcza szkarlatyna, wskutek fatalnych mieszkań. Brak światła, zaduch, wilgoć, niskie sufity, spanie po kilka osób w ciasnych izdebkach – oto żyzny grunt dla szkarlatyny. Niskie zarobki, wyzysk nieludzki grafów węglowych i fiskusa – to jest ta śmierć z kosą, która ścina dziatwę górniczą bez litości”.

Jeszcze ostrzejsza w tonie jest relacja „Gazety Robotniczej” z 9 lipca 1912 r.: „właściwym celem tych pańskich domów jest, jak to teraz w całej pełni się okazuje, pozbawienie robotnika ostatniej resztki wolności obywatelskiej oraz zrobienie z niego niewolnika w całym tego słowa znaczeniu. Domy pańskie stały się wprost najgorszą plagą dla stanu robotniczego. Na dowód przytaczamy kilka faktów: Na domach pańskich <<echtkatolickiej>> (…) spółki hrabiego Schaffgotscha poprzybijano już od dłuższego czasu tablice z napisem, że bez pozwolenia władzy zarządzającej domami, nie wolno tam nikomu z gazetami ani z książkami wchodzić. Rozumie się, że kolporterzy gazet socjalistycznych ani narodowych nigdy pozwolenia nie dostaną, bo li tylko na to, ażeby im iniemożliwić wstęp, tablice te powieszono. Na Giszowcu, w domenie Uthemanna, tablic na domach wprawdzie nie ma, lecz policja i różni doglądacze postarają się już w całej pełni o to, ażeby mieszkający tam robotnicy prasy socjalistycznej lub jakiej pouczającej do rąk nie dostali. Najbrutalniej bodaj pod tym względem postępuje fiskus pruski [skarb państwa pruskiego, które na Śląsku było właścicielem kilku przedsiębiorstw – S.F]. Na przykład w Knurowie znajduje się nieomal cała wieś w posiadłości fiskusa, a pan v. Nelsen odgrywa tam rolę wszechwładnego cara… Robotnicy… muszą się wszelkich praw obywatelskich zrzeknąć, przede wszystkim musza tak słuchać i śpiewać jak im p. v. Nelsen rozkaże. To jest do „Kriegvereinu” [związku wojackiego] należeć, a do „Gesanvereinu” [niemieckiego towarzystwa śpiewaczego] uczęszczać pilnie i to z rodzinami. A biada temu, kto by się sprzeciwił lub inaczej myślał… Obdarzą go przede wszystkim taką pracą, że na „geltak” [dzień wypłaty] idzie do domu bez zarobku i w ten prosty sposób pozbywają się nieposłusznych, bo robotnik taki czym prędzej opuszcza „gościnne” progi pruskiego fiskusa. Oprócz całej chmary różnych szpiclów ustanowiony jest jeszcze osobny nadzorca, który ma bardzo baczne oko nad nowmodnymi niewolnikami i każdą drobnostkę donosi władzy.

Poczta znajduje się również w domach fiskalnych, a pan v. Nelsen jest też zarazem i amtowym [naczelnikiem poczt]. Więc wszystko co przychodzi do Knurowa przechodzi przez jego ręce… Widzimy więc, że oprócz szykan i niebezpieczeństwa, jakie czeka robotników mieszkających w domach pańskich w czasie walki zarobkowej, strajku – bo wtedy bezmiłosiernie kapitaliści wyrzucają całe rodziny na bruk, jeżeli ojcowie ich odważą się zażądać więcej zarobku i ludzkich praw – jeszcze i w czasie spokojnym bywają w podły sposób szpiegowani i pozbawiani wszelkich praw osobistych i obywatelskich. A więc domy pańskie stały się opoką, najpewniejszym środkiem kapitalistycznym do wychowywania i utrzymywania nowomodnych niewolników i podtrzymywania swej brutalnej siły wyzysku”…

Tak więc mit osiedli patronackich, którym szermują RAŚiowi ideolodzy od polityki historycznej – warto sprawdzić także z odmiennej, narodowej i społecznej strony, strony „pańskich domów”.

Dla zainteresowanych tematyką, oprócz sprawozdań pruskich inspektorów fabrycznych, a później przemysłowych – polecam informacje na temat warunków mieszkaniowych robotników na Górnym Śląsku m.in. w opracowaniu Emila Caspari’ego Przemysł górniczy na Górnym Śląsku w okresie ostatnich dziesięciu lat (1897–1906). Warszawa, [b.w.] 1908. Warto też sięgnąć po opracowanie Stanisława Michalkiewicza Przemysł i robotnicy na Śląsku (do 1914 roku), Katowice, Wydawnictwo „Śląsk” 1984, oraz po Karola Joncy Położenie robotników w przemyśle górniczo-hutniczym na Śląsku w latach 1889-1914, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 1960 i tegoż: Z problemów stosowania ustawodawstwa socjalnego w śląskim hutnictwie cynku przed I wojną światową. W:„Studia Śląskie”. Seria Nowa. T. 7. Katowice 1963. Oczywiście, pewne dane można znaleźć w „niesłusznych” opracowaniach z czasów PRL, np.: Kazimierza Popiołka Z niedoli i walk śląskiego proletariatu, Warszawa 1955, czy opracowaniu zbiorowym Dzieje ruchu robotniczego na Górnym Śląsku pod red. Ryszarda Dermina i Franciszka Hawranka (Instytut Śląski w Opolu, 1982). Z nowszych opracowań dane dotyczące niektórych obszarów Górnego Śląska można znaleźć przykładowo u Shinsuke Hosoda w pracy Położenie socjalne robotników w górnictwie węglowym w dobrach książąt pszczyńskich na Górnym Śląsku 1847-1870, Uniwersytet Wrocławski, 1997.

Trudno jednak wskazać – przeciw upartej propagandzie i masowo uprawianej polityce historycznej RAŚ oraz środowisk mniejszości niemieckiej na Śląsku – zwartą pozycję dotyczącą naukowych badań nad warunkami mieszkaniowymi klasy robotniczej na Górnym Śląsku w dobie kolonialnej industrializacji pod panowaniem pruskim. Ta luka wymaga profesjonalnego uzupełnienia.

Polskie aspekty buntów ludowych na Śląsku

Po premierze filmu „Zbuntowany Śląsk”: o polskich aspektach buntów ludowych na Śląsku
„Zbuntowany Śląsk. Gawęda z dziejów walk społecznych na Górnym Śląsku” – taki tytuł nosi film dokumentalny, którego ogólnopolska premiera w obecności ponad 300 widzów odbyła się 3 marca w Sali kinowej Muzeum Śląskiego w Katowicach.
Producentem i dystrybutorem filmu jest Stowarzyszenie Grupa Twórcza „Ocochodzi”. Reżyserem – Dariusz Zalega, który też jest autorem scenariusza. Drugim scenarzystą jest Roman Adler. Patronat medialny nad popularyzacją filmowej gawędy o zbuntowanym Śląsku objęły: kwartalnik kulturalny „Fabryka Silesia” wydawany przez Regionalny Ośrodek Kultury w Katowicach, którego organizatorem jest Samorząd Województwa Śląskiego, oraz miesięcznik „Le Monde Doplomatique – edycja polska”, reklamujący się jako największy światowy miesięcznik społeczno-polityczny, w Polsce wydawany przez Instytut Wydawniczy „Książka i Prasa”. Projekt, czyli film, zrealizowano ze wsparciem Stiftung Menschenwürde und Arbeitswelt (Fundacji Ludzka Godność i Świat Pracy) z Berlina, założonej w 1990 r. na bazie majątku odziedziczonego przez milionera Petera Vollmera, który przez wiele lat ukrywał swoje bogactwo i pracował jako zwykły robotnik.
Film przypomina ustami historyków, dziennikarzy a także uczestników wydarzeń kilka wybranych miejsc i faktów z dalszej oraz bliższej historii Śląska, zwłaszcza Górnego. Ich relacje oddzielają pieśni ludu śląskiego zebrane przez Adolfa Dygacza w wykonaniu Grzegorza Płonki. Warstwę narracyjna uzupełniają obrazy, fotografie, sceny z filmów animowanych i komiksów, które wzmacniają przekaz, przybliżając realia przywoływanych epok.
Główne wydarzenia przypomniane w filmie to bunt kopaczy w Tarnowskich Górach z roku 1534, zmowa tworkowska, czyli antyfeudalna tzw. wzburzka chłopów z południowych rejonów Górnego Śląska w lutym i marcu 1811 r., bunt górników kopalni „Król” w Królewskiej Hucie (dziś Chorzów) w czerwcu 1871 r., głodowy strajk okupacyjny w kopalni „Szczęście Luizy” na katowickim Roździeniu w 1935 r., wielodniowy, podziemny strajk okupacyjny w kopalni „Piast” w Bieruniu Nowym, zorganizowany po ogłoszeniu stanu wojennego w 1981 r., a wreszcie – jeden z najdłuższych w historii, strajk w tyskiej Fabryce Samochodów Małolitrażowych w 1992 r.
Jak w dyskusji po premierze przyznał reżyser i główny scenarzysta filmu, D. Zalega twórcy filmu jak ognia unikali wszelkich nawiązań do narodowych kontekstów przypominanych w nim walk klasowych ludu śląskiego. Wprawdzie przy okazji odwiedzania miejsc związanych z buntem 1871 r. w Królewskiej Hucie przypomnieli o jednym z pionierów polskiego odrodzenia narodowego na Śląsku, Karolu Miarce i roli jego Kasyna Polsko-Katolickiego w rozbudzeniu wybuchowych nastrojów wśród górników, ale w zasadzie na tym poprzestali.
Dlatego warto – k’woli uzupełnienia tych braków filmu – przypomnieć, że od średniowiecza wzajemne oddziaływanie wydarzeń na Śląsku i w innych częściach Korony Królestwa Polskiego, a później Rzeczypospolitej Obojga Narodów i ziem polskich pod zaborami wpływało m.in. czasem na przyczyny, czasem skutki, jednak ogólnie – na dynamikę przypomnianych w filmie buntów śląskich.
Bunt w Tarnowskich Górach (1534 r.)
Zacznijmy od tego, co działo się z górnictwem tarnogórskim i Ordunkiem gornym po śmierci ostatniego Piasta opolsko-raciborskiego, księcia Jana II Dobrego. Jest to bardzo znamienne i bynajmniej nie potwierdza – podtrzymywanej m.in. przez dyrektora Archiwum Państwowego w Katowicach, dr hab. Piotra Greinera w „Niezbędniku Śląskim” wydawanym kilka lat temu przez „Gazetę Wyborczą” w Katowicach hagiograficznej – tezy o wybitnym wkładzie Georga der Fromme Hohenzollerna w rozwój Tarnowskich Gór i ówczesnego górnictwa.
W latach 1532-1536, gdy już samodzielnie władał tam Jerzy von Ansbach – po odkryciu w 1532 r. nowych, bogatszych od poprzednich złóż kruszcu -„gorączka oło-wiu”, napływ setek, może tysięcy nowych ludzi przekroczyły możliwości urzędów utworzonych w mieście i margrabia polecił czeskiemu staroście górniczemu Leonardowi Gendorffowi udać się niezwłocznie do Tarnowskich Gór i zaprowadzić tam porządek, aby nowe złoża się nie zmarnowały.
Nie poprawiło to sytuacji: Ordunek… w 1533 r. w znacznej części nie był prze-strzegany, bo polscy gwarkowie zażądali równouprawnienia języka polskiego, bowiem prowadzenie akt i spraw w urzędach tylko po niemiecku łamało zalecenie z 1528 r. o równouprawnieniu języka czeskiego i polskiego z niemieckim.
Bezhołowie pod panowaniem Hohenzollerna musiało być porażające, bo w kwietniu 1534 r. rada miasta Wrocławia wezwała margrafa Jerzego do zapewnienia bezpieczeństwa na drogach wokół Tarnowskich Gór i Bytomia, ponieważ na przejeż-dżających nimi Wrocławian napadali „rozbójnicy”. Jednocześnie narastały w dni wypłat spory między górnikami a gwarkami i urzędnikami o płace, podczas których dochodziło do przerw w pracy.
Dlatego 8 sierpnia tego roku, w dniu wypłaty doszło do rozruchów określanych, jako powstanie, które trwały przez trzy dni. Górnicy uzbrojeni w kilofy i siekiery pochodem ruszyli pod urząd górniczy, gdzie uwolnili więzionych od poprzednich wystąpień kamratów. Następnie zaczęli niszczyć urządzenia wyciągowe i odwadniające, zdewastowali huty, obrabowali domy urzędników. Dopiero wojsko sprowadzone przez starostę Gendorffa przy pomocy mieszczan i gwarków stłumiło bunt. Powodem było przekraczanie czasu pracy, zaostrzona dyscyplina pracy i praca w niedzielę i święta, a zwłaszcza faworyzowanie przez niemieckich urzędników margrabiego gwarków i górników niemieckich. Miało to miejsce szczególnie przy rozdziale tzw. lenszofu i dyngu. Polskim kopaczom gwarkowie lub urzędnicy przydzielali dyng (roboty górnicze) w trudnych warunkach: przez kurzawki i twardą skałę docierali do złoża, ale po jego osiągnięciu lenszof (eksploatację przez określony czas za uzgodniony udział w zyskach) otrzymywali górnicy niemieccy.
Można zatem śmiało dowodzić, że oprócz typowo społecznych, ekonomicznych przyczyn czy religijnych (wpływ propagandy anabaptystów – na co zwrócił w filmie uwagę dr. Krzysztof Gwóźdź z Muzeum w Tarnowskich Górach – którzy po przegranej wojnie chłopskiej w Rzeszy chronili się m.in. na Śląsku) znaczący wpływ na ten wybuch społeczny miały również fakty dyskryminacji na tle narodowym.

Bunty lat rewolucji francuskiej i Insurekcji Kościuszkowskiej
W końcu lat 80-tych XVIII w. na śląskich chłopów spadły nowe udręki ze strony nowej, pruskiej szlachty: „jeszcze w 1788 r., dwa lata po śmierci Fryderyka, sprzedawanie chłopów odbywało się na Śląsku bez ingerencji władz pruskich. Szlachta bowiem, wypełniając wolę króla, przystąpiła do budowy manufaktur i fabryk, w których zatrudniani byli chłopi” – zmuszani do pracy w nieznanych sobie warunkach w ramach pańszczyzny lub tzw. odrobku. Od 1792 r. na śląską wieś zaczęły docierać informacje o rewolucji we Francji i uchwaleniu Konstytucji 3 Maja w Polsce. W podminowanej handlem ziemią i ludźmi atmosferze oraz w nastrojach rozczarowania komisjami urbarialnymi – doszło w 1793 r. do krwawych rozruchów niemal we wszystkich górnośląskich powiatach. Odmawiano dworom pracy, płacenia podatku gruntowego, odbijano i uwalniano aresztantów, znęcano się nad urzędnikami dworskimi nieludzko postępującymi z chłopami, żądano wydalenia ich. Podobnie ludzie zachowali się w stosunku do wójtów uległych panom, odgrażano się panom, obijano chętnych do pracy. Zaczęto nieprawnie korzystać z pastwisk dworskich i niszczyć dworskie zagajniki. Wybuchały protesty przeciw zbyt częstemu zamykaniu ludzi w areszcie, nędznemu odżywianiu i opłacaniu czeladzi dworskiej, przeciw skasowaniu pastwisk, zakazowi hodowli owiec przez chłopów, a wypasaniu pańskich owiec na chłopskich gruntach. Chłopom marzyła się równość stanów, podział gruntów pańskich i by wojsko nie występowało przeciwko nim.
W sytuacji, gdy w marcu 1794 r. wybuchło Powstanie Kościuszkowskie do ministra Śląska i Prus Południowych, czyli ziem zagarniętych przez Prusy w II rozbiorze, Karla Georga von Hoyma docierały liczne informacje o tym, że lud Górnośląski podczas wszystkich spotkań gorączkowo omawia informacje o rewolucji we Francji i popiera jej rezultaty (styczeń 1793 r. – ścięcie Ludwika XVI). W takich okolicznościach w Jemielnicy pod Strzelcami Opolskimi Marek, zwany Prawym (der Gerechte) stanął na czele protestu chłopów śląskich przeciw niesprawiedliwemu gospodarowaniu drewnem w lasach opactwa cystersów. Według donosu przekazanego von Hoymowi miał on zagrozić, że „jeśli ludzie nie dostaną lepszego drewna na opał, to powtórzy się to, co we Francji i naród weźmie sobie drewno siłą”. Na podstawie donosu von Hoym polecił gen. Hermanowi Johannowi Ernstowi von Mansteinowi pojmać Marka z Jemielnicy. Pięć dni po wybuchu Insurekcji w Polsce i rozpoczęciu przez gen. Antoniego Madalińskiego marszu I Wielkopolskiej Brygady Kawalerii Narodowej z Ostrołęki wzdłuż pruskiego kordonu zaborczego do Krakowa – 17 marca na rynku w Opolu, w dzień targowy przepędzono Marka Prawego sześciokrotnie przez szpaler żołnierzy, którzy bili go pałkami (tzw. Gassenlaufen). Po dwóch dniach skatowanego odwieziono do Jemielnicy, gdzie zmarł w wyniku odniesionych ran.
W tym czasie nasiliły się antypruskie nastroje pierwszych robotników w hutach i kopalniach Bytomia i Tarnowskich Gór oraz wśród chłopów w okolicznych wsiach. W 1798 doszło tam do buntu, po którym świerklaniecki Donnersmarck wypędził z Rudnych Piekar 24 mówiące po polsku rodziny górnicze. Powoli kolonizatorskie zapędy wykraczały na Śląsku poza stan włościański.
Zmowa tworkowska
Kiedy po klęsce Prus w wojnie z Napoleonem i próbach wywołania powstania polskiego na Górnym Śląsku w 1807 r. przez księcia bielskiego Jana Nepomucena Sułkowskiego doszło do reform feudalnych w Prusach i zniesienia poddaństwa osobistego chłopów – zaczął wśród nich narastać ferment związany z przekonaniem, że oznacza to również zniesienie pańszczyzny. Po wcześniejszych próbach oporu na drodze sądowej na początku 1811 r. chłopi śląscy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Już 8 lutego sąd dominialny w Wodzisławiu Śląskim wysłał do śląskiego Wyższego Sądu Krajowego we Wrocławiu pismo, w którym stwierdzał, że „nie ma wątpliwości, iż liczne sądy patrymonialne [należące do feudałów – RA] powiadomiły Wyższy Sąd Krajowy o prawie powszechnym powstaniu poddanych i błagały o udzielenie szybkiej pomocy. Obecnie wskutek działalności deputacji wysyłanych z gmin już objętych powstaniem, szerzy się ono także na obszarze tutejszego dominium”.
Profesor Stanisław Michalkiewicz przywołał opinię anonimowego pruskiego szlachcica, że „po polskiej stronie Odry było jeszcze spokojnie, aż około 10 lutego 1811 r. wystąpiła wieś Pszów, która wysłała 50 chłopów do Krzyżkowic, którzy udali się do ludzi odrabiających pańszczyznę, aby odstąpili od pracy, bo zgodnie z edyktem królewskim [z 9 października 1807 r. – RA] wszelka pańszczyzna ustaje”. O ile relacja ta jest niezupełnie zgodna z chronologią wydarzeń, bo już 7 lutego protest przeciw pańszczyźnie podjęli chłopi z Godowa, a 8 lutego z Gołkowic – o tyle jest godne uwagi w ustach tego Prusaka, że istniała wówczas „polska strona Odry”. Znaczy to, że w ocenie ówczesnych klas panujących na prawym jej brzegu ludność mówiła śląską polszczyzną. Warto w związku z tym przypomnieć nazwiska chłopów najaktywniejszych w „zburzce” roku 1811: Maciej Graca – rzeźnik, który w tworkowskiej karczmie doprowadził do podpisania przez przedstawicieli kilkunastu okolicznych gmin tzw. „zmowy tworkowskiej”, kmieć Drobny, który go poparł, Szymon Boczek chałupnik z Kamienia raciborskiego, który wzywał chłopów do czynnej walki, sołtys Józef Bienia z Jedłownika, który sprowadził do dworu w Marklowicach delegacje chłopskie z dominium w Bohuminie, Jakub Antończyk z Wilchw, który wraz z Bienią wtargnął do dworu w Marklowicach Dolnych. Jonek Sewera, sołtys z Krzyżowic z synem kmieciem Urbusem z Krzyżowic oraz Józef Grzybek i Józef Wydra z Boryni spowodowali poważne straty materialne w dworze w Baranowicach. Podobnie w Rudziczkach wyróżnił się sołtys Harasim z Osin. Podczas zajść w Pawłowicach wyróżnili się chłopi z Pielgrzymowic, m.in.: Mateusz Zagrodnik, Paweł Lebioda, Mateusz Smigilok, Kuba Janek i Mateusz Niezgoda. Ich przywódcą był Maciek Kiełkowski z Pielgrzymowic. Podczas walk 15 lutego z pruskimi ułanami dowodzonymi pod Wyrami przez pułkownika Sługockiego zginął „chłopski generał” Franciszek Wodziczko z Mokrego, a wyróżnili się m.in. jego zastępca Jan Bończyk z Mokrego, kanonier Bartek Nawrot i fizylier Wałek Szopa oraz Piecha i Jantuła z Łazisk.
Po 18 marca 1811 r. rozpoczęła się pacyfikacja: ruchliwość oddziałów wojska na lewym i prawym, „polskim” brzegu Odry, wkraczanie prawie do każdej wioski, czasem kilkakrotne w ciągu dnia, sprawiały wrażenie wszechobecności armii pruskiej. Pod przemocą ludzie wrócili do dawnych zajęć, schwytani za uczestnictwo w rebelii otrzymali po 50 plag, a przywódców uwięziono w Pszczynie. Przez kilka dni trzymano ich o chlebie i wodzie”. Wreszcie 18 marca, aby ostatecznie spacyfikować zbuntowanych chłopów aresztowano 256 przywódców i pod silną eskortą wojska, zakutych w kajdany lub dyby przypędzono do Raciborza. W więzieniu miejskim nie było już miejsc, więc „zamknięto ich w celach klasztoru dominikańskiego.
Początkowo przywódcy powstania przebywali w kazamatach twierdzy w Koź-lu, później przekazano ich do więzienia w Raciborzu. Byli wśród nich M. Graca i jego współtowarzysz, były gwardzista pruski, Kokolla z Olzy. Jak wynika z protokołu w sprawie ucieczki Gracy i Kokolli spisanego 27 czerwca 1811 r. więźniowie zostali osadzeni w górnej części wieży więziennej. Jak stwierdzono w śledztwie i podczas wizji lokalnej „Kokolla i Graca wyzyskali nieduży otwór okienny, znajdujący się na wysokości 61 stóp nad powierzchnią rzeki, i przy pomocy sznura uplecionego ze słomy opuścili się na dół. Kto dostarczył im słomy, nie udało się wykryć. Zbiegów nie złapano”. Uszli pruskiej „sprawiedliwości”: Kokolla prawdopodobnie zbiegł do Księstwa Warszawskiego i wstąpił do polskiego wojska. Spośród znanych przywódców buntu m. in. również sołtys J. Bienię z Jedłownika zbiegł po stłumieniu wzburzki do Księstwa Warszawskiego. Interesujące, że buncie wzięła udział pewna ilość żołnierzy pruskich, urlopowanych lub wysłużonych, wśród których prawie wszyscy mieli nazwiska polskie…

Mała „Komuna Paryska” w Królewskiej Hucie
W buncie tym znaczącą rolę odegrała trwająca od dwóch lat patriotyczna edu-kacja prowadzona wśród robotników przez Karola Miarkę, jego „Katolika” i „Kasyno Katolickie”. To pod ich wpływem „ludzie coraz mniej kryli się z poczuciem krzywdy”. W trakcie wydarzeń listę postulatów między pierwszym a drugim dniem strajku z 26 na 27 czerwca 1871 r. w formie prośby do króla Prus zredagował sam Karol Miarka.
Po rozdrażnieniu górników pod budynkiem Inspekcji Górniczej przez przemawiającego po niemiecku, ewangelickiego burmistrza Król-Huty, Goetza, strajkujący nie tylko nie reagowali na wygłaszane w języku polskim apele dyrektora kopalni „Król” i inspektora górniczego w jednej osobie, rodowitego Ślązaka, Volkmara Meitzena: obrzucili go wyzwiskami i zmusili do ucieczki z siedziby Inspekcji Górniczej. Warto zwrócić uwagę, że dopóki do strajkujących po polsku mówił Meitzen, ludzie go słuchali, czyli – mówił w języku dla nich zrozumiałym. Nie znaczy to, że byli Polakami, ale na pewno – mówili śląską odmianą polszczyzny.
Również po buncie w 8 numerze „Katolika” z 22 lutego 1872 r. opublikowano Otwarty list do księcia Bismarcka, zarzucający „żelaznemu kanclerzowi”, że mało zna stosunki górnośląskie. Odpowiedź z 11 maja opracowaną przez niejakiego Wagenera z polecenia Prezydenta Ministerstwa Stanu Bimarcka przesłał do „Katolika” prezydent rejencji opolskiej Hagenmeister. W numerze 20 „Katolika” z 16 maja redakcja musiała ją bezpłatnie opublikować na pierwszej stronie. Sprytnie przekręcając zarzut Miarki, że w rozruchach brało udział więcej ewangelików i Niemców niż katolików i Polaków Bismarck odpowiadał, iż „ze spisu oskarżonych w procesie, w Kőnigshűtte wytoczonym, okazuje się, że z 95 skazanych było 81 katolików i 14 ewangelików. Z Konigskutte samej było 63, z najbliższych miejsc 27, z innych po górnośląsko-polsku mówiących powiatów 4, a tylko 1 z czysto niemieckiej prowincji. Nawet między wprzód zaaresztowanymi, przed rozpoczęciem postępowania karnego znowu wypuszczonemi posiadał według świadectwa dotyczących urzędników tylko wyjątkowo jeden lub drugi niemiecki język”.
Jedno było wyraźne nawet dla Bismarcka, że na Górnym Śląsku były całe po-wiaty zamieszkałe przez ludność mówiącą „po górnośląsko-polsku”, a wśród aresztowanych górników „tylko wyjątkowo jeden lub drugi niemiecki język” posiadał. Tego minimum uczciwości brakuje dzisiejszym szermierzom tzw. „języka śląskiego” i „śląskiej narodowości”.
We wszystkich uzupełnionych powyżej wątkach dotyczących buntów społecz-nych na Śląsku wyraźnie widać, że czynnik narodowy – jak w każdym społeczeństwie poddanym wyzyskowi kolonialnemu i obcej narodowo okupacji – nakłada się i znacząco modyfikuje codzienną walkę o przetrwanie.

Dyskusja po premierze
W dyskusji po filmie wzięli udział: „etatowy autorytet” wśród tzw. „nowych historyków śląskich” narzucających obecną, jednostronną narrację polityki historycznej – prof. Ryszard Kaczmarek, redaktor katowickiej „Gazety Wyborczej”, absolwent historii Uniwersytetu Śląskiego, autor „Spacerownika powstańczego” i książki „Papierowa wojna. Powstania Śląskie 1919-1921” – Józef Krzyk i reżyser oraz główny scenarzysta filmu D. Zalega. Wymianę poglądów moderował członek Rady Redakcyjnej kwartalnika „Fabryka Silesia”, doktor nauk humanistycznych, autor artykułów o Śląsku i m.in. takich książek jak „Ten przeklęty Śląsk” – Krzysztof Karwat.
Poziom dyskusji w wykonaniu tak moderatora, jak i autorytetów historyczno-dziennikarskich grzecznie ocenił na facebooku po premierze jeden z widzów: „Byłem, widziałem. Bardzo ciekawe, inne spojrzenie na historię Śląska. Wypowiedzi red. Krzyka z Wyborczej i red. Karwata oraz p. profesora (zapomniałem nazwiska) w dyskusji po filmie pokazały, jak bardzo to inne spojrzenie jest potrzebne w debacie o śląskiej tożsamości. Jak bardzo potrzeba przypominać, czy raczej napisać, historię zwykłych ludzi.”
Jedno wszakże w wypowiedzi redaktora „Gazety Wyborczej” zwracało uwagę: z całego filmu podjął kwestie związane z umieszczonym na końcu napisem: „to be continued”. Jak na rasowego komisarza politycznego miłościwie nam panującego, jedynie dopuszczalnego układu uznał, że za tymi słowami czai się groźba niszczenia samochodów i burd na ulicach. Nie zauważył, że ciąg dalszy na Górnym Śląsku już był nastąpił. Zdarzyło się to wiosną 2013 r., gdy wbrew związkom zawodowym, wbrew kagańcowym przepisom ustawy o sporach zbiorowych robotnicy z Huty Batory w Chorzowie spontanicznie ogłosili strajk przeciw zwolnieniom z pracy ogłoszonym tuż przed Wielklanocą. Nie zauważył, że gdy główny udziałowiec Spółki Akcyjnej „ALCHEMIA”, Roman Karkosik, wysłał do spacyfikowania strajku autobusy załadowane zbirami z prywatnej firmy pałkarskiej, obecnie zastępującej ZOMO – za strajkującymi stanęła cała robotnicza dzielnica – Hajduki, że przed bramą ustawił się w ich obronie legion kibiców klubu piłkarskiego „Ruch” Chorzów i po prostu pałkarzy przestraszył. Jednak najważniejsze, czego środowisko komisarzy politycznych z „Gazety Wyborczej” nie zrozumiało po tych wydarzeniach to fakt, że właśnie wówczas na Śląsku ruszył kamyk, który uruchomił lawinę zmiany nastrojów wśród mieszkańców województwa śląskiego. Jej rezultatem była porażka PO w wyborach na Śląsku i dzisiejsze ganianie z KODem po ulicach… Tak właśnie jest, gdy się lekceważy opór społeczny ludzi na Śląsku.

Demograficzne przyczyny germanizacji Śląska

Demograficzne przyczyny germanizacji Śląska
Wśród neogermanizatorów, którzy indoktrynują środowiska Górnoślązaków pod szyldem Ruchu Autonomii Śląska, Związku Ludności Narodowości Śląskiej czy wprost – mniejszości niemieckiej, kwitnie polityka historyczna oparta na narracji rzekomej atrakcyjności rządów niemieckich na Śląsku i ich „cywilizacyjnej misji”, która podnosiła Ślązaków z dna upadku kulturowego.
Warto jednak zwrócić uwagę na szersze tło postępów germanizacji Śląska od połowy XVII do połowy XIX w. Dopiero takie spojrzenie na politykę wynaradawiania realizowaną na Śląsku od drugiego stulecia panowania Habsburgów, a następnie po pruskim podboju większości Śląska – pozwoli zrozumieć, jaką manipulację zastosowano tworząc m.in. scenariusz wystawy historycznej w katowickim, nowym Muzeum Śląskim.
Kluczowym wydarzeniem połowy XVII w., które w olbrzymim stopniu dotknęło ziem śląskich była wojna 30-letnia, czyli wewnątrzniemiecka wojna religijna między protestanckimi księstwami Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, a katolickimi władcami Niemiec z dynastii Habsburgów.
W tej pierwsze europejskiej wojnie totalnej zginęło – ostrożnie licząc – około 8 mln ludzi, głównie cywilów. Liczba ludności Śląska spadła o ok. 20-30%, z ok. 1 mln 570 tys. w 1619 r. do 1 mln 40 tys. w 1648 r., czyli w liczbach bezwzględnych – o ok. 530 tys. ludzi! Jak piszą Piotr Pregiel i Tomasz Przerwa w Dziejach Śląska (Cadus 2005, s. 74): „Oblicza się, że liczba ludności prowincji spadła z 1,57 miliona mieszkańców w 1619 r. do 1,04 miliona w 1648 r.” Również w opracowaniu Wyższej Szkoły Pedagogicznej im. T. Kotarbińskiego: Wojna trzydziestoletnia (1618-1648) na ziemiach nadodrzańskich, red. Kazimierz Bartkiewicz (Zielona Góra 1993, s. 140) można przeczytać: „Obliczono, że liczba mieszkańców Śląska spadła o 1/3 ”. Natomiast Tomasz Jaworski w pracy Wojna, pokój i religia: a ruchy ludnościowe na pograniczu zachodnim w XVII i na początku XVIII w. (Wyższa Szkoła Pedagogiczna im. T. Kotarbińskiego, Zielona Góra 1998, s. 33) zwracał uwagę, jaką siłę stanowiła ludność Śląska tak w Królestwie Czech, jak i na tle Rzeczypospolitej Obojga Narodów przed wybuchem tej wojny: „Z liczbą ludności sięgającą 1 570 tys.83 przewyższał Śląsk trochę Czechy (bez Moraw), zdecydowanie zaś dystansował Wielkopolskę, a także Małopolskę”. W Historii chłopów śląskich, opracowaniu zbiorowym pod redakcją Stefana Inglota (Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1979, s. 27) wyliczono natomiast, że „Tuż po zakończeniu wojny w1648 r. mieszkało tu zaledwie 1 040 000 osób, a przeciętna na km2 spadła do 25 ludzi”. W wyniku wojen niemiecko-niemieckich nastąpiło więc pierwsze demograficzne załamanie na Śląsku.
Tę hekatombę rdzennej ludności Śląska po zakończeniu wojny potęgował fakt wymuszonej przez Habsburgów względami polityczno-religijnymi germanizacji ważniejszych rodów szlachty śląskiej, m. in. Kochcickich, czy Paczyńskich, czego wymownym przykładem jest przemianowanie starego, rycerskiego rodu Rymbabów w ród Rheinbaben (m.in. panów na Michałkowicach, dziś w Siemianowicach Śląskich; por.: Tomasz Jurek, Slesie stirps nobilissima. Jeleńczycy – ród biskupa wrocławskiego Tomasza I, w: „Roczniki historyczne”, tom LVIII, 1992, s. 46). Do tego doszła utrata samorządnej roli przez starostów śląskich, co oznaczało poważne ograniczenie pierwotnej autonomii Górnego Śląska, sięgającej „Przywileju ziemskiego” ostatniego Piasta opolsko-raciborskiego, Jana II Dobrego. W rezultacie osłabione demograficznie społeczeństwo śląskie – używające w większości narzecza staropolszczyzny – traciło w znacznym stopniu kontakt z panującą grupą społeczną.
Proces odzyskiwania mocy demograficznej trwał na Śląsku prawie wiek. Dopiero w 1736 r. liczba ludności Śląska sięgnęła ok. 1 mln 800 tys. Tymczasem nad Śląsk ponownie nadciągnęły czarne chmury z Niemiec: od 1740 r. do 1763 r. w wyniku agresywnej polityki króla Prus Fryderyka II przez Śląsk przetoczyły się trzy tzw. wojny śląskie między protestanckimi Prusami Hohenzollernów, a katolicką Austrią Habsburgów. W ich wyniku Prusy dokonały pierwszego rozbioru Śląska. Na podbitym obszarze zlikwidowały resztki samorządności księstw śląskich, co oznaczało likwidację pierwotnej autonomii Śląska.
Rezultatem wojen, które Fryderyk toczył głównie w oparciu o kontyngenty i twierdze Śląska było drugie załamanie demograficzne rodzimej ludności Śląska: znów za niemieckie wojny wewnętrzne hekatombę złożyło społeczeństwo śląskie. W wyniku samej tylko wojny siedmioletniej lat 1756-1763 zginęło łącznie 853 tys. ludzi. Amia pruska straciła około 200 tys. zabitych. Państwo pruskie – pół miliona mieszkańców, z tego na Śląsk przypadło 115 tysięcy. Według obliczeń przeprowadzonych po 1763 r. liczba ludności Śląska spadła do 1 mln 95 tys. Jak pisał Jan Kwak w pracy Miasta księstwa opolsko-raciborskiego w XVI-XVIII wieku (Instytut Śląski, Opole 1977, s. 15): „ Dla 1736 r. liczbę ludności całego Śląska szacuje się na 1 800 000 osób. W czasie wojen śląskich (1740-1763) liczba ta poważnie się zmniejszyła, mniej więcej o około 20%”. Czy było to „zaledwie” 20%? Otóż Wojciech Zaleski w Dziejach górnictwa i hutnictwa na Górnym Śląsku do roku 1806 (Madryt 1967, s. 299) podaje „dane z różnych źródeł, oparte jednak zapewne na tych samych obliczeniach izby wrocławskiej, względnie „kalkulatora” izby, F. A, Zimmermanna. Obliczenia te przedstawiają się w sposób następujący: (…) Rok – Ludność Śląska: 1763 – 1.095.041”. Jeśli pamiętamy, że w 1736 r. liczba ludności Śląska sięgnęła ok. 1 mln 800 tys., to „zniknęło” prawie 700 tys. Ślązaków! Oto demograficzna katastrofa wywołana podbojem Śląska przez Prusy.
Wprawdzie profesor Marek Czapliński w wydanej przez Uniwersytet Wrocławski Historii Śląska (Wrocław 2007, s. 253) szacuje, „że liczba ludności zmniejszyła się na Śląsku o 150 tysięcy”. Jednak nawet jeśli doda się do tej liczby około 120 tys. ludności Śląska pozostałej po tych wojnach w granicach państwa Habsburgów, to nadal otrzymujemy – przy sporym zaokrągleniu w górę – dopiero 300 tys., czyli ciągle brak około 400 tys. Ślązaków…Według opracowania Sekcji Demografii Historycznej Polskiej Akademii Nauk „Przeszłość demograficzna Polski: materiały i studia” tom 2 (Państwowe Wydawnictwa Naukowe, Warszawa 1968, s. 56): „Śląsk należał do najgęściej zaludnionych krajów Europy Środkowej. Tzw. „wielka” rejestracja z 1787 r. wykazała 1 747 tys. mieszkańców prowincji śląskiej pozostającej od 1741 r. we władaniu Prus”. Dopiero zatem ćwierć wieku po wojnach śląskich liczba ludności na pruskim Śląsku zaczęła się zbliżać do stanu sprzed 1741 r. i to mimo intensywnej kolonizacji fryderycjańskiej. W samym tylko roku 1763 osiedlono na Górnym Śląsku 61 tys. kolonistów niemieckich, a do pocz. XIX w. następne 110 tys. Niemców.
Razem z wojną swoje żniwo zbierały klęski elementarne. J. Kwak w pracy Klęski elementarne w miastach górnośląskich (w XVIII i w pierwszej połowie XIX w.) (Wydawnictwo Instytutu Śląskiego, Opole 1987) przypomniał, że „Epidemia wśród dzieci panowała również w 1763 r. Dużą śmiertelność wśród nich, a także i młodzieży na Górnym Śląsku spowodowała epidemia ospy w latach 1766-1772”.
Mechanizm „klęsk elementarnych” pod „niosącymi kulturę” rządami pruskimi będzie w XIX w. wykorzystywany przeciw ludności Śląska z całym okrucieństwem. W latach głodów pruscy magnaci woleli nie pamiętać o swoich śląskich włościach, chyba, że ponaglając swoich zarządców, dlaczego nie przysyłają dostatecznych pieniędzy na huczne przyjęcia do Berlina czy Wrocławia. Dwór pruski również nie organizował podczas głodu, czy zarazy żadnej skoordynowanej pomocy, spokojnie patrząc, jak w męczarniach wymierały całe wsie. Powód – ułatwiało to germanizacyjną kolonizację, sprowadzanie na Śląsk tysięcy niemieckich osadników z pruskich dziedzin… Tak było m.in. w 1847 r., gdy nieustanne deszcze zniszczyły uprawy kartofli na polach. Wybuchła zaraza głodowa. Ludzie żywili się grzybami, korą, perzem, wreszcie, koniczyną i lebiodą. W powiecie pszczyńskim zmarło z głodu około tysiąc osób, a od zarazy – siedem tysięcy. Na całym Śląsku zmarło w ciągu 1847 i 1848 r. około 50 tys. ludzi, sierotami zostało prawie 10 tys. dzieci. „Z około 20 tys. rodzin, które nagle objęte zostały głodem i zarazą na przestrzeni stosunkowo niewielkiego obszaru kilku wiejskich powiatów, zostało 9 tys. sierot pozbawionych pomocy” – odnotowano w 1851 r. w protokole parlamentu niemieckiego. Oprócz pszczyńskiego, największa tragedia dotknęła powiatów rybnickiego, raciborskiego, głubczyckiego, kozielskiego, gliwickiego i bytomskiego, zabrzańskiego, katowickiego, tarnogórskiego, lublinieckiego, oleskiego i strzeleckiego. W niektórych wsiach w wyniku tyfusu głodowego wymarło 10-20% ludności. Rząd – jak i poprzednio nie zrobił nic. Akcja kolonizacyjna miała zniwelować straty ludności, a jednocześnie – wzmocnić demograficznie obecność Niemców na Śląsku. W świetle tych danych można dowodnie twierdzić, że w ten sposób Niemcy przerwali naturalne procesy narodotwórcze na Śląsku. Takie epidemie przetaczały się przez industrializowany na pruską modłę Śląsk co kilka lat i pochłaniały szczególnie wiele ofiar, jeśli rok, dwa lata wcześniej nieurodzaje spowodowały taki wzrost cen żywności, że w rodzinach robotniczych i chłopskich ludzie musieli sobie odmawiać jedzenia nawet na tym poziomie, który w normalnej sytuacji oznaczał minimum egzystencji. Przyznawał to pruski nadprezydent prowincji śląskiej z lat 1845-1848 Wilhelm Felix Heinrich Magnus von Wedell, pisząc: „Liche wyżywienie rodzi wszelkiego rodzaju choroby. Tyfus pochłania każdego roku swoje ofiary, a nazywany jest przez to tyfusem głodowym, jako że jest nań najbardziej podatne ciało osłabione lichą żywnością i wszelkiego rodzaju brakami”…
Po ponad stu latach takiej „polityki demograficznej” Prus na Śląsku jej efekty „cywilizacyjne” opisał znany lekarz niemiecki Rudolf Wirchow, który od 22 lutego do 8 marca 1848 r. jako konsultant rządu pruskiego wizytował Racibórz, Rybnik, Radlin, Wodzisław, Żory, a następnie Pszczynę i Gliwice w związku z epidemią tyfusu. W raporcie zatytułowanym Mitteilungen über die in Oberschlesien herrscebde Typhus-Epidemie, opublikowanym w „Archiv für pathologische Anatomie und Physiologie und für kliniche Medizin” 2 (1849, s. 143-322) tak pisał o warunkach życia ludności śląskiej pod panowaniem Prus: „Górnoślązacy w ogóle się nie myją, ale czekają, aż opatrzność za pomocą ulewnego deszczu od czasu do czasu uwolni ich ciała od skorupy brudu na nich osadzonej. Robactwo wszelkiego rodzaju, zwłaszcza wszy, stale goszczą na ich ciałach. Tak samo wielkie jak ten brud jest lenistwo tych ludzi, ich niechęć do wysiłku umysłowego i fizycznego, ich wszechogarniająca skłonność do bezczynności lub raczej wylegiwania się , co w połączeniu z kompletnie psią służalczością, jest tak odrażające dla każdego wolnego człowieka przywykłego do pracy, że czuje raczej obrzydzenie niż współczucie. Górnoślązacy przypisują swoją awersję do pracy czasem osłabieniu ludzi przez złe odżywianie, a czasem narodowej tendencji do bezczynności. Pierwszy z tych poglądów jest po części poprawny, chociaż nie do tego stopnia i nie wyłącznie, aby mógł wytłumaczyć cały obraz jako następstwo tego czynnika”. Taka konstatacja w oczywisty sposób wskazuje, że – nie mogąc w służbie rządu pruskiego napisać tego wprost – Wirchow zdawał sobie sprawę, iż opisane warunki życia są efektem kolonialnego wyzysku, narodowego ucisku i społecznego zniewolenia większości ludności pruskiego Śląska. Jednak jako klasyczny, pruski liberał obwiniał o to kler katolicki, który niewystarczająco – według niego – szerzył oświatę. Równocześnie dostrzegał starania kleru o powstrzymanie społecznej klęski alkoholizmu na Śląsku, którą opisywał tak: „Górnoślązacy są uzależnieni od skrajnych nadużyć mocnego alkoholu. Wieczorami, kiedy ludzie wracają z miejskich targowisk, główne drogi są dosłownie usłane pijanymi, zarówno mężczyznami, jak i kobietami. Nawet dziecku przy piersi matki podawano wódkę”. Tak zachowują się społeczeństwa zniewolone, pozbawione nadziei na poprawę swojego losu…
Podkreślając klęskę programów germanizacyjnych na Śląsku pisał dalej, że „w tym kraju są liczne rodziny o niemieckich nazwiskach i niemieckich twarzach, które nie rozumieją ani słowa po niemiecku”. Przy całej swej wierności dla pruskiego panowania na Śląsku Wirchow musiał przyznać, że „cały Górny Śląsk jest polski. Jak tylko przekroczy się Stobrawę porozumienie z ludnością wsi i uboższymi mieszkańcami miast jest niemożliwe dla osób nie znających biegle języka polskiego i tylko tłumacze mogą zapewnić ograniczoną pomoc. Ta sytuacja ogólnie przeważa na prawym brzegu Odry. Na lewym brzegu są porozrzucane liczne elementy niemieckie”. Nawet jednak ten – w późniejszych latach – zwolennik polakożerczych akcji kanclerza Bismarcka nie ośmielił się twierdzić, w odróżnieniu od wielu obecnych „nacjonalistów górnośląskich”: autonomistów czy „ołberszlyjzerów”, że to polski rodowód Górnoślązaków jest przyczyną opisanego przez niego stanu rzeczy na Śląsku. Przeciwnie, negował przypisywanie go „narodowej tendencji do bezczynności”. Pisał: „byłoby krzyczącą niesprawiedliwością upatrywać rzeczywistą przyczynę tych cech w narodzie polskim, narodzie o wielkim sercu, zdolnym do wielkich poświęceń. Nawet jeśli niemiecka pracowitość jest być może rzadka wśród Polaków, nie należy jednakowoż zapominać, jak długo i pod jak ciężkim uciskiem nadal jęczą ci nieszczęśliwi ludzie”. Było to w jego sytuacji najostrzejsze z możliwych oskarżeń ponad stuletniej kolonizacji i tzw. „misji cywilizacyjnej” Prus na Śląsku.
Niestety, tych i wielu innych faktów historycznych w żaden sposób nie uwzględniono nie tyle w scenariuszu, ile narracji realizującej antypolską politykę historyczną w nowej siedzibie Muzeum Śląskiego w Katowicach.
Efekt taki osiągnięto czasy piastowskie i czeskie na Śląsku umieszczając – dosłownie – w „zamkniętej księdze” tzw. kapsuły czasu. Również okres okrutnych wojen wewnątrzniemieckich, które pozbawiły ludność Śląska ponad 1,2 mln mieszkańców, nie licząc potencjalnych strat demograficznych, czyli spowodowanym tym ubytkiem ludności spadkiem przyrostu naturalnego – nie znalazł miejsca w scenariuszu. Dzięki pominięciu hekatomb ludu śląskiego w wojnach, epidemiach i pod wpływem nieludzkich warunków pracy w rodzącym się przemyśle śląskim osiągnięto dodatkowo efekt gwarantujący całkowitą jednostronność narracji wykreowanej w scenariuszu wystawy: wbrew dowodom zawartym w opisach Niemców odwiedzających Śląsk od końca XVIII w. – wyłączono w warstwie dźwiękowej godkę, czyli mowę ludu śląskiego. To pozwoliło w tle dźwiękowym tak spreparowanej wystawy wyeksponować język niemieckiej mniejszości kolonizującej Śląsk od XVIII w. i skupionej głównie w miastach, czego wyrazem jest fragment ekspozycji z „kawiarenką” uliczną.
Tak zmanipulowana narracja wystawy historycznej w nowej siedzibie Muzeum Śląskiego pozwoliła już swobodnie serwować proniemiecką, kolonialną politykę historyczną za pieniądze polskiego podatnika. Kluczem do jej skutecznej aplikacji jest skupienie narracji wystawy na industrializacji i urbanizacji Górnego Śląska z jednoczesnym praktycznym pominięciem ludu śląskiego: chłopów, robotników, ich walki z wyzyskiem społecznym i uciskiem narodowym, ich buntów i walk strajkowych tłumionych przez wojsko pruskie podczas pacyfikacji np. zmowy tworkowskiej, czy buntu w Królewskiej Hucie roku 1871. Dzięki temu nie ma potrzeby poruszania tematu dominującego na Górnym Śląsku języka polskiego, a co za tym idzie – odpowiadania na pytanie: skąd się on wziął na przedstawionym jako niemiecki, Śląsku. Dlatego czasy piastowskie trzeba było zamknąć w szafie.
Szczególnym przypadkiem tak skonstruowanej, politycznej narracji historycznej jest sala otwierająca historię Śląska po powstaniach śląskich i plebiscycie: główny ciąg, na wprost wyjścia z poprzedniej sali, a więc droga na wprost, droga kontynuacji, to przejście pod bramą do niemieckiej części Górnego Śląska. Dopiero obok, po lewej stronie, na bocznym niejako torze – można ruszyć szlakiem tej części Śląska, która po 1922 r. wróciła do Ojczyzny. Również rok 1939 został przytłoczony buńczucznie głośną, wyświetlaną na całym ekranie defiladą niemieckich wojsk faszystowskich wkraczających na Śląsk, której w żaden sposób nie kontrapunktuje na przeciwległej ścianie jedno (dosłownie!) zdjęcie polskiego żołnierza na śląskich pozycjach obronnych…
Analizując przesłanie zawarte w tzw. scenariuszu wystawy historycznej nowego Muzeum Śląskiego można dojść do wniosku, że jego celem jest uwiecznienie kolonialnej narracji potwierdzającej tezy niemieckiej polityki historycznej o „cywilizacji” przyniesionej Ślązakom przez Prusy. W takim obrazie odmalowanym przez antypolskich propagandystów brakuje tylko jednego: trzeciego załamania demograficznego polskiej ludności Śląska, aby nikt tak sprytnych manipulacji przekazem historycznym nie zauważył.
Problem dla manipulantów polega jednak i na tym, że póki co, antypolskie środowiska polityczne na Śląsku są jedynie mniejszością, co potwierdziła klęska wyborcza Komitetu „Zjednoczeni dla Śląska” (RAŚ i mniejszość niemiecka) oraz pozostającej w koalicji z RAŚ śląskiej Platformy Obywatelskiej. Czas zatem na odrzucenie ich manipulacji – nie tylko w Muzeum Śląskim, ale również w opracowaniach historycznych produkowanych masowo przez tzw. „nowych historyków śląskich”. W imię prawdy historycznej, bo tylko „prawda Was wyzwoli” z chorobliwej nienawiści do Polski na Śląsku.

Genealogia Paczyńskich ze Świętochłowic

W nawiązaniu do wcześniejszych tekstów o śląskich Paczyńskich poniżej zamieszczam wywód genealogiczny, który znalazłem na stronie internetowej „Myszkowscy”:
„Paczyńscy (Paczeńscy) z Paczyny i Tęczyna h. Topór, XVI – XVIII w. właściciele : Hajduki, Świętochłowice Górne, Łagiewniki
http://swietochlowice.bix.pl/

Samson Paczyński (1568 – 1596)
Jakub Paczyński (1596 – 1616)
Stanisław Paczyński (1616 – 1649)
Jan Paczyński (1649 – 1668)
Krzysztof Paczyński (1668 – 1677)
Mikołaj Paczyński (1677 – 1701)
Karol Rudolf Paczyński, ostatni właściciel,
w 1730 r. sprzedał Świętochlowice Górne Janowi Henrykowi Kalinowskiemu, ten sprzedał je w 1744 r. Zamięckim h. Starykoń.

Zarys genealogiczny :

N. Paczyński [ur.+/-1595]
ż. NN.
Dzieci :
A1. Stanisław Paczyński [ur.+/-1625 – zm.po 1656], wł. Paczyny
A2. Krzysztof Paczyński [ur.+/-1625 – zm.po 1677] de Świętochłowice
ż. NN.
Dzieci :
B1. Ludwika Paczyńska [ur.+/-1655]
m.(śl.17.01.1679 Chropaczów) Józef Gdurski [ur.+/-1655]
[świadkowie ślubu : G. Adam Szyk i Jerzy Paczyński de Świętochłowice]
ojc. Aleksander Gdurski
mat. NN.

Jan Paczyński [ur.+/-1625 – zm.po 1680], Capitaneus de Łagiewniki i Bytom (starosta ziemski bytomski)
ż. Ludmiła N. [ur.+/-1625 – zm.po 1681]
Dzieci :
A1. Katarzyna Paczyńska [ur.+/-1655]
m.(śl.21.09.1677 Chropaczów) Józef Gołkowski [ur.+/-1655] de Łagiewniki
[świadkowie ślubu : G. Mikołaj Kloch de Golaszowice i Łagiewniki, Krzysztof Paczyński de Świętochłowice,
Mikołaj Paczyński de Świętochłowice]
ojc. Adam Gołkowski
mat. NN.
A2. Marianna Paczyńska [ur.+/-1660]
m.(śl.9.12.1682 Chropaczów) Andrzej Kiczka [ur.+/-1655] de Świętochłowice
[świadkowie ślubu : Kacper Hunter in Repty, Jan Koszembor in Miechowice, sędzia Terr. Bytom]
ojc. Adam Kiczka
mat. NN.

Joachim Paczyński [ur.+/-1650 – zm.przed 1685] de Świętochłowice
ż. Anna N. [ur.+/-1650]
2 mąż Anny N. – (śl.15.01.1685 Chropaczów) G. Maksymilian Burzyński [ur.+/-1650]
[świadkowie ślubu : G. Andrzej Kiczka de Świętochłowice, Jan Gołkowski de Łagiewniki,
Adam Szymon Schnura de Ligota – Błotnica]

Krzysztof Paczyński [ur.+/-1650] de Świętochłowice
ż.(1679) Anastazja N. [ur.+/-1650]
Dzieci :
A1. Jerzy Paczyński (chrzest 25.04.1679 Bytom)
[chrzestni : Jan Szulc i Dorota Szulcowa]

Mikołaj Paczyński [ur.+/-1650 – zm.ok.1701] de Świętochłowice [heres de Świętochłowice]
ż. Anna Rosina N. [ur.+/-1650 – zm.po 1687]
Dzieci : co najmniej 4 (Jan, Dorota, Ewa, Jakub, Samson)
A1. Jan Augustyn Paczyński (chrzest 15.07.1680 Bytom)
[chrzestni : G. Kacper Hunter in Repty i G. Marianna Paczyńska, córka Jana Paczyńskiego – capit. Bytom]
A2. Dorota Paczyńska (chrzest 4.01.1682 Bytom)
[chrzestni : G. Jan Koschember de Miechowice i Marianna Paczyńska de Łagiewniki]
A3. Ewa Rosina Paczyńska (chrzest 31.05.1683 Bytom)
[chrzestni : G. Jan Koschembor de Skorkowice in Miechowice, sędzia ziemski i Elżbieta Hierschowna]
A4. Jakub Leopold Paczyński (chrzest 1.10.1684 Bytom)
[chrzestni : G. Jan Koszembor de Miechowice i panna Helena Raczkowna]
A5. Samson Ludwik Paczyński (chrzest 23.02.1687 Bytom)
[chrzestni : Adam Rymułtowski in villa Świętochłowice i G. Dorota Gałkowska, wdowa po Adamie Gałkowskim in Łagiewniki]

Fryderyk Paczyński de Radzionków, chrzestny (LN Bytom 1691)

Adam Samson Paczyński [ur.+/-1670], heredes de Łagiewnik
ż. Elżbieta N. [ur.+/-1670]
Dzieci :
A1. Jan Kacper Paczyński (chrzest 7.02.1700 Bytom)
[chrzestni : N. Wojciech Koszembor de Miechowice i Maria Beata Mikuschin de Łagiewniki]
A2. Helena Eleonora Paczyńska (chrzest 24.01.1701 Bytom)
[chrzestni : Nob. Karol Schweinichen de Świętochłowice i Beata Mikuschin de Łagiewniki]
A3. Jerzy Ferdynand Paczyński (chrzest 29.06.1702 Bytom)
[chrzestni : N. Jan Jerzy Kamieński de parva Dąbrówka i Maria Beata Mikuschowa de Łagiewniki]
A4. Ewa Marianna Paczyńska (chrzest 5.07.1704 Bytom)
[chrzestniu : Vitus Kawka sub muzanus i Ewa Ramżyna de Hospitali Parochiali]
A5. Anna Paczyńska (chrzest 13.12.1712 Bytom)
[chrzestni : N. Kalinowski z Łagiewnik i Helena Schultz z Chropaczowa]

Karol Rudolf Paczyński [ur.+/-1675 – zm.po 1730] de Magna Villa alis Wiela Wieś, heredes de Świętochłowice
ż.(śl.26.11.1703 Chropaczów) Franciszka Schweinichen [ur.+/-1780 – zm.po 1705]
[świadkowie ślubu : Adam Samson Paczyński in Łagiewniki, Karol i Jerzy Schweinichen in Świętochłowice herediti,
G. Alberto Marzon in Głogowiec heredity]
[ślubu udzielił : ks. Ferdynand Józef Paczyński, paroch in Chechlensic, diec. Wratislaviensis]
ojc. Wacław (Wenceslaus) Schweinichen [ur.+/-1650], heredes in Świętochłowice
Dzieci :
A1. Franciszek Józef Paczyński (chrzest 14.01.1705 Bytom)
[chrzestni : Jan Mokrski i Zuzanna Kusnitiusowa (Kusnity)]
A2. Anna Maria Franciszka Paczyńska (chrzest 27.12.1706 Bytom) [matka Julianna Franciszka]
[chrzestni : G. Karol Wacław Schweinichen de Świętochłowice i Maria Beata Mikuszowa de Łagiewniki]
A3. Franciszek Stanisław Paczyński (chrzest 8.12.1709 Bytom), ojc. Karol Józef Paczyński i mat. Julianna
[chrzestni : nieczyt.]

Helena Paczyńska
m.(1702) N. Koszembor

Anna Paczyńska
m.(1703) N. Raiski de Bielczowice

Adam Samson Paczyński de Magna Paczyna [ur.+/-1700]
ż. Franciszka N. [ur.+/-1700]
Dzieci :
A1. Karol Józef Paczyński (chrzest 14.11.1722 Bytom)
[chrzestni : Joachim Józef ogonek i żona Anna]”

Za: http://www.myszkowscy.pl/r313.html (dostęp: 31. 12. 2015)

Kilka słów o Górze Hugona

Góra Hugona na granicy Świętochłowic i Rudy Śląskiej zasługuje na prawdziwą opiekę ze strony władz miasta. To jest nie tylko rezerwat buków, ale też rezerwat przemysłowy: te dolinki – mała, sucha i duża z bajorkiem – to są relikty pochodzącej z przełomu XVIII i XIX w. eksploatacji węgla tzw. metoda duklową. Później – już po stronie Rudy Śląskiej – w 1824 r. powstała kopalnia Hugon (Hugongrube), która należała do Hugona Henckel von Donnersmarck. Na jej miejscu jest dziś hałda kopalniana, którą usypano w kamieniołomie bedącym wyrobiskiem pokopalnianym. Istniał jeszcze w latach siedemdzisiątych XX w., gdy chodziłem tam z Ojcem. Jednak najciekawsze jest to, że do początków XX w. istniał tu relikt dawnego Lasu Cisowego, widocznego jeszcze na mapach z XVII w. jako Cisowkawald. A w latach 20-tych XX w. wybitny polski archeolog, Kostrzewski odkrył na szczycie wzgórza ślady słowiańskiego miejsca kultu, od którego najpewniej poszła nazwa miejscowości: były to, z czeska mówiąc, bo tu wpływy czeskie były mocne (przykładem rodziny Mikuszów i Kowaczów z sąsiednich Hajduk Górnych) – svate hlavy, święte głowy, czyli kamienne menhiry. Trzy spore głazy do dziś leżą przy centralnym skrzyżownaniu ścieżek na szczycie wzgórza. Czy to te same, obalone po chrystianizacji „bałwany” – nie wiem, ale coś w nich jest. Natomiast w sensie geologicznym – to wzgórze tworzą jedne z najstarszych skał w na ziemiach polskich. Prawdopodobnie była tu wyspa, wokół której szumiało miliony lat temu jakieś śródlądowe morze… To miejsce naprawdę warto chronić! Może się jakoś zorganizujemy i przekonamy lokalne władze, żeby ten wielowymiarowy relikt ocalić?

Kazimierz Skrochowski – pionier krakowskiej c.k. inspekcji przemysłowej

Kazimierz Skrochowski należał do wąskiego grona pierwszych Polaków, którzy z cesarsko-królewskiej inspekcji przemysłowej przełomu XIX/XX w. przeszli po odrodzeniu Państwa Polskiego do polskiej inspekcji pracy.
Kazimierz Wojciech Skrochowski urodził się 1 września 1870 r. w Ropie pow. Gorlice, jako syn Feliksa (1840-1920), uczestnika powstania styczniowego (pochowany na tzw. Górce Powstańczej cmentarza łyczakowskiego) i Julii z Fedorowiczów, córki Ariana i Albertyny.

Manswet Skrochowski

Jego dziadkami ze strony ojca byli Manswet Skrochowski i Ludwika Salomea z Ol-szewskich, wnuczka Felicyty ze Skotnickich Kraińskiej. Manswet Skrochowski (1800-1864) w Powstaniu Listopadowym służył w Legii Konnej Nadwiślańskiej i – według zapisów ro-dzinnych – „był przy wzięciu Warszawy”. Po utracie w wyniku Powstaniu dzierżawionego majątku w Garbniku koło Czapel, a następnie w Hruszowicach, ożenił się w greko-katolickich Hermanowicach pod Przemyślem, ale „pop spalił mu gorzelnię i 100 utuczonych wołów, zostało mu tylko 100 dukatów majątku”…
Dlatego gospodarował na majątku rodzinnym żony w Kotowej Woli koło Tarnobrzegu, gdy jej brat, Leon, zapadł na chorobę psychiczną. Do jego żony należała 1/5 tego majątku, ale „z biegiem lat spłacił Manswet rodzinę żony, dom wybudował”… W 1862 r. M. Skrochowski kupił od Siemieńskich Ropę. Ludwika Salomea Skrochowska

Dwór w Ropie (24 październik 1913 r.)

Został pochowany na cmentarzu parafialnym w Zaleszanach, gdzie jego grób z napisem „Dobremu Ojcu wdzięczna rodzina ten kamień położyła” jest obecnie najstarszym dobrze zachowanym.

Grób Mansweta Skrochowskiego w Zaleszanach

Oprócz Feliksa miał jeszcze dwóch znanych synów, których we Lwowie wychowywa-ła jego siostra-panna Julia: Eustachego (1843-1895), księdza, zmartwychwstańca, docenta Uniwersytetu Jagiellońskiego, profesora Uniwersytetu Lwowskiego, autora licznych prac z historii sztuki kościelnej, oraz Ignacego (1847-1912), filozofa, historyka, docenta UJ i redak-tora „Przeglądu Polskiego”.

Julia Skrochowska Eustachy Skrochowski Ignacy Skrochowski

Feliks Skrochowski

Feliks Skrochowski po studiach prawniczych na Uniwersytecie Lwowskim (1869 r.) prowadził założoną w Ropie przez dr. Mikołaja Fedorowicza-Jackowskiego herbu Ogiński w 1856 r. pierwszą „kopalnię ropy naftowej”, a w 1859 r. – również rafinerię ropy naftowej. Skrochowscy z Fedorowiczami byli spowinowaceni wielostronnie: nie tylko Feliks ożenił się z Julią, krewną M. Fedorowicza, ale i M. Fedorowicz wziął za żonę krewną F. Skrochowskiego, Izydorę ze Skrochowskich. Również brat Feliksa, Ignacy ożenił się z siostrą Julii Fedorowicz, Celiną.
Fedorowicze pochodzili z Rusi, z rodu kniaziów, stąd ich herb nosi pełną nazwę Ogiński-Książę i zwieńczony jest mitrą książęcą. Do ich majątków na Kresach Wschodnich należały m.in. Okno Fedorowiczów Hałuszczyńce, Chnilice, a ojciec Julii, Arian Fedorowicz, był właścicielem Klebanówki (obecnie na Ukrainie). F. Skrochowski od roku 1862 zasiadał w Radzie Szkolnej Miejscowej w Ropie. Po ślubie z Julią Skrochowscy od 1869 r. zamieszkali w Ropie i coroczne obserwowali popisy uczniów, wspomagali szkołę finansowo. W ich dworze toczyło się bogate życie towarzyskie. Między innymi 17 lipca 1883 r. z Ropy pod Grybowem św. arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński (1822–1895) pisarz moralista, pamiętnikarz, napisał do Antoniego Edwarda Odyńca list opisujący ostanie dni życia i śmierć Juliusza Słowackiego. Pod koniec lat 80-tych w Ropie osiadł brat Feliksa, I. Skrochowski, który przez pewien czas pracował w „przemyśle naftowym”, jednak w późniejszym okresie zachorował i „niemal stał się kaleką”.

Julia Skrochowska

W ogóle – miejscowość ta nie była dla Skrochowskich szczęśliwa: w Ropie zmarli bracia Kazimierza, Jan i Tadeusz w wieku półtora roku, a Stanisław i Roman, gdy mieli po 18 lat. Feliks jr., czyli Felko, zmarł, gdy miał 19 lat i właśnie zaczął „studiować w Dublanach w szkole rolniczej”. Bardzo możliwe, że wyjazd K. Skrochowskiego do gimnazjum w Krakowie ocalił mu życie…

Felko Skrochowski jr. wśród studentów Akademii w Dublanach (pierwszy z lewej)

Dorastając w rodzinie naftowych baronów, K. Skrochowski do szkoły podstawowej nie chodził, pobierał nauki w domu: „nauczyciele poszczególnych przedmiotów i języków (Francuzka, Angielka) mieszkali we dworze. Egzaminy do kolejnej klasy zdawało się przed państwową komisją. Po zakończeniu tej nauki wyjechał do Krakowa” – wyjaśnia J. Meres. „Do Ropy wracał już tylko na wakacje i urlopy”. Ukończył Gimnazjum im. Jana III Sobie-skiego w Krakowie (8 czerwca 1887 r). W gimnazjum był obok Kazimierza Szeptyckiego – drugim kolegą Stanisława Wyspiańskiego o inicjałach K.S.

Julia Euzebia Ścibor-Rylski, z d. Skrochowska

Również „rodzeństwo Kazimierza – jak podaje J. Meres – po nauce w domu rozjechało się na studia: Julka studiowała prawo na Sorbonie, była tłumaczką literatury francuskiej, przyjaźniła się z Ćwiklińską; (…) Rozmaryna skończyła w Amsterdamie Konserwatorium w klasie fortepianu”.
Rozmaryna Skrochowska
[Córka Ignacego Skrochowskiego – RA] „Zosia studiowała malarstwo w Monachium, parę jej prac do dziś jest w wykazie Muzeum Witraży w Krakowie, byłej [wytwórni – RA] Żeleńskiego, wyszła za mąż za Michała Broszko profesora politechniki warszawskiej i gdańskiej. (…)”

Zofia Skrochowska przy sztaludze i wraz mężem, prof. Michałem Broszko

Józef Skrochowski (1877-1920)

„Józio, kuzyn – syn Ignacego – ukończył Akademię Handlową w Antwerpii ze złotym medalem! Po studiach zamieszkał w Paryżu i był administratorem majątków ks. Witolda Czartoryskiego, wnuka Adama. Dzięki jego staraniom powstało z pieniędzy księcia wiele ośrodków niosących pomoc Polakom we Francji. Dzięki i jego staraniom Cyprian Kamil Norwid nie spoczywa we wspólnej mogile lecz ma własny grób”. Ponadto Józef Skrochowski podsunął W. Czartoryskiemu pomysł wspierania migracji polskich górników z Westfalii do kopalń północnej Francji, aby uchronić ich przed germanizacją. W latach 1903-1908 wniósł trwały wkład w kulturę narodową: w imieniu księcia zaproponował połączenie zbiorów kórnickich i gołuchowskich w jedną instytucję pod nazwą „Muzeum Ordynacji Gołuchowskiej i Biblioteka Kórnicka w Pałacu Działyńskich w Poznaniu”. Dzięki temu pomysłowi scalenia księgozbiorów Czartoryskich i Zamoyskich doszło w latach 20-tych XX w., już w wolnej Polsce, do założenia Biblioteki w Kórniku.
„Według statystyki naftowej Stanisława Znamirowskiego, członka Krajowego Towarzystwa Naftowego, w 1881 r. istniały w Ropie 4 szyby z produkcją ropy naftowej, 4 były w robocie i 11 zaniechanych. Kopanych szybów było 17 i 2 wiercone udarowo. Naj-głębszy szyb w tym czasie posiadał głębokość 138 m. W użyciu było 2 warsztaty wiertnicze, zatrudnionych było 38 robotników i 2 osoby dozorujące”.

Robotnicy „kopalni ropy” w Ropie na tle szybu

Rafineria w Ropie w miarę rozwoju miała zdolność przerobową około 2 860 ton ropy, posiadała czternaście kotłów destylacyjnych i produkowała 100 różnych produktów.
W latach, gdy eksploatowano tam ropę, w miejscowości mieszkało 140 cudzoziemców, w tym wielu Żydów, Niemców i nawet dwóch Anglików (1888 r.)

Destylarnia w Ropie i robotnicy przed szybem

K. Skrochowski na studiach

W roku 1887 doszło do krachu finansowego, po którym wielu mieszkańców Ropy wyjechało do Stanów Zjednoczonych. Należąca do Skrochowskich Ropa liczyła wówczas 440 numerów (domów i gospodarstw), 2469 mieszkańców, a do szkoły uczęszczało ok. 400 uczniów (1892 r.).
Tymczasem K. Skrochowski ukończył 18 sierpnia 1890 r. Studia w Technicznej Akademii Wojskowej we Wiedniu na Wydziale Inżynierii, uzyskując nominację na porucznika inżynierii wojskowej i do 16 lutego 1898 r. służył w armii cesarsko-królewskiej, co potwierdzał Austrittszertifikat Reich Kriegs Ministerium. Podczas służby wojskowej doszło do gwałtownej zmiany sytuacji majątkowej rodziny Skrochowskich: 27 lipca 1894 r. po wielkim oberwaniu chmury wylała rzeczka Ropa, niszcząc całkowicie usytuowaną na podmokłym terenie rafinerię, którą zlikwidowano ostatecznie w 1896 r. Po tym wydarzeniu Skrochowscy sprzedali dwór hrabiom Tarnowskim, ale do 1907 r. pozostawali jeszcze właścicielami posiadłości w Ropie. W takich okolicznościach po zakończeniu służby w armii od 15 stycznia 1898 r. K. Skrochowski pracował w Galizische LandesKohlen Gewerkschaft, a od 16 maja do 31 grudnia tego roku w kierownictwie budowy Kolei Żelaznej Chabówka-Zakopane.
Z dniem 30 grudnia 1898 r. dekretem c.k. Handelsministerium został prowizorycznym komisarzem Inspekcji Przemysłowej we Lwowie z pensją roczną 3400 koron/2380 marek. Dnia 2 grudnia 1899 r. został definitywnym komisarzem inspekcji przemysłowej we Lwowie, a 30 lipca 1902 r. przeniesiono go na to stanowisko do Krakowa.

K. Skrochowski pod koniec studiów

W sprawozdaniu z inspekcji browaru Adolfa Gelba i sp. w Bochni 21 listopada tego roku pisał: „Inspekcja browaru Pańskiego, przeprowadzona dnia 12 października 1902, prze-konała mnie, że znajdują się w nim następujące wadliwości, sprzeciwiające się §74. ust.[awy] przem.[ysłowej]:
1) Koła zamachowe przyrządów do mieszania u kotła piwnego, u kadzi zacierowej,
u pompy w warzelni i u młynka na poddaszu nie są wypełnione. Najlepiej uskutecznić to blachą, albo siatka drucianą.
2) Podłoga betonowa w warsztacie jest miejscami uszkodzona.
3) Stryszek, na którym stoi młynek wspomniany pod 1) jest silnie zaprószony, należy go omiatać od czasu do czasu.

K. Skrochowski zdjęcie legitymacyjne

4) Bednarnia, chwilowo nie używana, znajduje się w nader zaniedbanym stanie. Należy ją, przed rozpoczęciem w niej pracy na nowo, obielić ściany i powałę, oczyścić podłogę i powstawiać w okna szyby.
Prócz tego przekonałem się, że zatrudnia Pan robotników nie posiadających książeczek robotniczych, przepisanych § 79 ust. przem., czem wykracza pan przeciw temu paragrafowi; że wykracza Pan przeciw § 88 tej ustawy nie prowadząc spisu robotników tym § przepisanego (załączam wzór) oraz że brak w browarze przepisanego w art. VI § 2 ust. z dn. 16 stycznia 1895 r. (…) ogłoszenia o dozwolonej pracy niedzielnej i o spoczynku zastępczym jaki się należy robotnikom w zamian za tę pracę, następującej treści: „Na podstawie Rozporz. Minist. Z dn. 24 kwietnia 1895 r. (…) dozwolona jest w browarze praca niedzielna:
1) Przy pracach odnoszących się do kiełkowania na bańkach oraz potrzebnych, aby to kiełkowanie nie zostało przerwane.
2) W suszarniach słodu pozostających w nieprzerwanym ruchu oraz z ograniczeniem do sił roboczych niezbędnie potrzebnych.
3) Do pilnowania fermentacji głównej, do spuszczania i rozwożenia piwa odbiorcom.
4) Do chłodzenia brzeczki, do czyszczenia i przysposabiania beczek aż do godziny 12 w południe.
Jeżeli prace powyższe trwały więcej aniżeli 3 godziny, natenczas należy się robotnikom za pracę pod 1) 24 godzinny wypoczynek następnej niedzieli lub
w jednym dniu tygodnia, zaś za prace pod 2, 3 i 4, 24 godzinny wypoczynek następnej niedzieli”.
Rozumie się, że do powyższego postanowienia należy się ściśle stosować.
Wzywam Pana do bezzwłocznego uchylenia wymienionych wadliwości, oraz nie-prawności i do zastosowania się do powołanych postanowień o pracy niedzielnej, a to na podstawie § 9 ust. z dn. 17 czerwca 1883 r. (Dz. U. P. l 117)” Podpisano – Skrochowski.
Awans na inspektora przemysłowego II klasy K. Skrochowski otrzymał 12. 08. 1903 r. wraz z podwyżką pensji do 4320 k./3024 m.
W tym okresie m.in. odpowiedział 1. 10. 1906 r. na odezwę c.k. Starostwa w Bochni „w sprawie młyna motorowego benzynowego Jana Rębilasa i sp. w Woli Zabierzowskiej”: „(…) zwracam akta komisji w sprawie budowy młyna o motorze benzynowym (…) z tem oświadczeniem, że na podstawie § 26 ust. przem. należałoby postawić przedsiębiorcom następujące warunki:
1) Ściany młyna i lokalu motoru należy od wnętrza gładko wapnem wyprawić i obielić.
2) W izbie motoru należy urządzić skutecznie działającą wentylację.
3) U motoru maja być zabezpieczone wszystkie części obracające się, tj. koło zamachowe, korby, tylny tłok suwaka, regulator, pasy itd.
4) Do poruszenia w ruch motoru należy umieścić przyrząd do nakręcania koła zamachowego.

K. Skrochowski w latach kawalerskich

5) Z izby maszynowej należy urządzić sygnały do ubikacyi młyna. W izbie maszynowej umieścić przepisy o obsłudze motoru.
6) Maszyny robocze maja być tak uszczelnione, by do pracowni nie przepuszczały pyłu mącznego.
7) (…)
8) Wszystkie schody i schodki mają być wygodne i oporęczone.
9) Kamienie młyńskie maja być otoczone na obwodzie obręczami z kutego żelaza.
10) Kamień ma być wypróbowany na wytrzymałość przed puszczeniem młyna w ruch przez poddanie go większej ilości obrotów, aniżeli ma mieć przy normalnym ruchu młyna. Próby te należy powtarzać po każdym ostrzeniu kamienia i w ogóle po każdej czynności mogącej wpłynąć na zmniejszenie wytrzymałości kamienia.
11) Wszystkie pary, koła parowe, tryby, wały transmisyjne, znajdujące się w dostępnych dla robotników miejscach mają być oszalowane lub gęstym ogrodzeniem zabezpieczone.

K. Skrochowski, fotografia podarowana przyszłej żonie

12) Do smarowania łożysk używać automatycznych smarowarek.
13) W młynie mają być wywieszone przepisy o wykonywaniu niebezpiecznych czynności, jak smarowanie, zdejmowanie i nakładanie pasów itd.
14) Do oświetlenia młyna naftą można używać tylko lamp o blaszanych naczyniach na naftę i świecić je w oszklonych latarniach. Przy zastosowaniu światła elektrycznego mają być światła żarowe zabezpieczone podwojnemi szkłami.
15) Należy urządzić dla robotników wychodki nad murowanym i cementowanym dołem kloacznym.
16) W pracowniach ustawić spluwaczki higieniczne.
17) Piwnica na benzynę winna mieć ogniotrwałe drzwi ewentualnie okiennice, oraz otwór wentylacyjny. Ma ona mieć próg na tyle podniesiony, lub też posadzka winna mieć spad ku wnętrzu piwnicy, aby w razie wylania się całkowitej ilości przechowywanej w piwnicy benzyny nie mogła się ona wylać na zewnątrz (…)”.

K. Skrochowski – po ślubie

Na tej podstawie c.k. starosta powiatowy w Bochni wydał w listopadzie 1906 r. zgodę na wybudowanie młyna z motorem benzynowym, zawierającą m.in. powtórzenie warunków postawionych przez inspektora przemysłowego. W marcu 1907 r. starosta powiadomił inspektora przemysłowego o terminie komisyjonalnego dochodzenia „dla zbadania, czy wykonano wszystkie warunki, przepisane w reskrypcie tutejszym” z listopada, aby c.k. inspektor przemysłowy mógł w nim „ewentualnie” uczestniczyć. W maju tego roku starostwo przesłało c.k. inspektowi przemysłowemu do wiadomości informację o pozwoleniu na uruchomienie skontrolowanego młyna pod warunkiem usunięcia w nieprzekraczalnym terminie dwóch miesięcy trzynastu uchybień, m.in. dotyczących warunków określonych wcześniej przez inspektora Skrochowskiego. Najwyraźniej zgodne z tymi warunkami urządzenie młyna było zbyt skomplikowane, bo w listopadzie 1907 r. jego właściciele zwrócili się do c.k. starostwa o pozwolenie „na zmianę motoru benzynowego na ssąco gazowy”. Po opinii inspektora przemysłowego ze stycznia 1908 r., starosta powiatowy w marcu tego roku wydał decyzję zawierającą kolejne 21 warunków, bez realizacji których zgoda na uruchomienie młyna po zmianach była nie możliwa. Wśród nich 10 powtarzało wnioski inspektora Skrochowskiego. Mimo takich działań w styczniu 1911 r. c.k. inspektor przemysłowy zawiadomił c.k. Starostwo w Bochni o stwierdzonych w młynie Wojciecha Harabasza (do tego czasu pierwszy współudziałowiec najwyraźniej wycofał część swoich udziałów) dalszych brakach zagrażających „życiu i zdrowiu zajętych w młynie robotników”. Starosta bocheński nakazał znów w nieprzekraczalnym terminie 14 dni wykonać wskazane przez inspektora naprawy:
„1) Wał transmisyjny oskrzynkować drewnem lub blachą.
2) Koło parowe transmisji wypełnić drewnem lub blachą.
3) Wystające części (głowy) klinów i śrub usunąć lub zabezpieczyć.
4) Pasy pędne oszalować do wysokości 1,80 metra od podłogi.
5) Tryby, koła zębate i w ogóle wszystkie poruszające się części aparatów młyńskich zabezpieczyć stosownie, tak aby wykluczyć możliwość pochwycenia przez nie robotników i sprowadzenia w ten sposób nieszczęśliwego wypadku”.
Po sześciu latach, 4 grudnia 1909 r. awansowano Skrochowskiego na inspektora przemysłowego I klasy z pensją 6088 k./4261 m.

Małżeństwo Skrochowskich

Być może ten awans sprawił, że 1 czerwca 1910 r. w Stryszowie zawarł związek małżeński z Marią Eleonorą z Łubieńskich z Łubna herbu Pomian (1889-1968), córką Franciszka Marii Adama Łubieńskiego z Łubnej (1859-1915) i Rozalii Gorczyńskiej (1858-1917), właścicieli dworu w Stryszowie.
Jak informuje pan J. Meres – „Ojciec Marii (…) studiował na UJ i otrzymał tam doktorat z filozofii. Był pod koniec XIX w. w zarządzie budowy kolei, tam zwrócił uwagę na młodego człowieka wyróżniającego się kulturą i zaprosił go do siebie. Tak Kazimierz poznał swą przyszłą żonę”. W prezencie ślubnym od Tadeusza Boya-Żeleńskiego, z którym K. Skrochowski był zaprzyjaźniony, młodzi otrzymali witraże herbowe, wykonane w działającym do dziś przy ul. Krasińskiego 23 „Krakowskim Zakładzie Witrażów S. G. Żeleński”, który był własnością brata słynnego autora „Słówek”, inż. Stanisława Gabriela Żeleńskiego.

Witraże herbowe – prezent ślubny Tadeusza Boya-Żeleńskiego dla Skrochowskich (po prawej herb Skrochowskich, po lewej herb Łubieńskich – Pomian)

Maria Skrochowska z Łubieńskich – pisze J. Meres – „była osobą wybitnej inteligencji. Pochodziła z rodziny nie tylko ziemiańskiej, lecz ze starej rodziny arystokratycznej. Ojciec jej, Franciszek był zapraszany przez rodzinę cesarską do Wiednia na uroczystości i na bale, i wtedy zabierał swą najstarszą córkę. Był pewien, że go nie skompromituje brakiem taktu i ogłady towarzyskiej. Była wykształcona, mimo że nauki pobierała u nauczycieli przebywających w domu. Władała kilkoma językami; niemieckim francuskim, włoskim, hiszpań-skim i angielskim. Angielski znała doskonale, ale nim nie mówiła ponieważ ,, jest to język nie estetyczny, mówi się jakby się miało kluski w ustach”. Miała wuja Gustawa Jaraczewskiego (generał wojsk włoskich w walkach o zjednoczenie Włoch), z którym korespondowała [Gustaw Konstanty Jaraczewski, Gustawo Constanzio nobile Jaraczewski di Zaremba (1837-1921) – od 1859 r. w armii Królestwa Piemontu, następnie – włoskiej; od 1882 r. adiutant króla Umberto I, później – dowódca pułku huzarów „Foggia”, od 1893 r. Generale di brigata – RA]. Ponieważ jej ojciec (…) cierpiał na reumatyzm w nogach, (…) w jesieni na zimę wyjeżdżał do Włoch (…) Francji, lub Hiszpanii – Maria często towarzyszyła mu w wyjazdach”. Kuzynami Marii byli generałowie Józef i Stanisław Haller de Hallenburg i z ich środowiskiem związał się też K. Skrochowski.
Jako inspektor przemysłowy mieszkał w Krakowie przy ul. Sobieskiego 1. Po ślubie z Marią Łubieńską młodzi zamieszkali przy ul. Basztowej 5 (na parterze).

Kartka i koperta z adresami zamieszkania Kazimierza Skrochowskiego

Jak wynika ze źródła nietypowego, bo szopki krakowskiej „Zielonego Balonika” z roku 1911 – inspektor Skrochowski musiał być postacią w Krakowie dość znaną. Można w niej bowiem znaleźć kuplet śpiewany na melodię znanej pieśni „Czerwony Sztandar”, w której słychać taki fragment:
„Królu Herodzie, jesteś możny i bogaty, A i tak musisz spełnić nasze słuszne postulaty. To, co tu słyszysz, to nie żadna brednia, Jako delegat mam już frajkartę do Wiednia. Towarzysz Adler przyrzekł mi święcie Trzy interpelacje w parlamencie, A na biurową kanalię Naślemy Ogiera Batalię… Herod: Ta co pan taki nagły, panie, panie kochany, Ta zaczekaj pan, pan w gorącej wodzie kapany, Ta może pośredniczyć byłby gotowy Pan Skrochowski, panie, inspektor przemysłowy”…

K. Skrochowski w pierwszych latach po ślubie

Było to najpewniej nawiązanie do jego roli podczas strajków robotniczych 1910 r. m.in. w Cesarsko-Królewskiej Uprzywilejowanej Fabryce Maszyn Rolniczych Ludwika Zieleniewskiego – Towarzystwo Akcyjne, gdzie 18 sierpnia 1910 r. robotnik Józef Grochal wywiesił na kominie czerwony sztandar…

Zdjęcie z książki Jana Pawła Gawlika „Powrót do Jamy” (1961). K. Skrochowski senior siedzi w centrum, poniżej pani z kwiatami przy skroniach, a Tadeusz Boy Żeleński po prawej stronie, na tej samej wysokości, za plecami odwracającego się mężczyzny.

Pamiątką rodzinną K. Skrochowskiego z lat intensywnych kontaktów w „Zielonym Baloniku” były ofiarowane przez wybitnego przedstawiciela Młodej Polski, Józefa Mehoffera, secesyjne grafiki aniołków, które długo zdobiły jego mieszkanie. W tym okresie inspektor K. Skrochowski był również (w roku 1913 ) C.k. Instruktorem Ministerstwa Handlu dla stowarzyszeń przemysłowych w Galicji zachodniej. Był to urząd powołany w 1899 r., a utworzony w 1902 r. w celu rozpatrywania spraw stowarzyszeń przemysłowych (dawnych cechów i korporacji), „oraz assocyacyi przemysłowej na polu gospodarczem”. Był też członkiem Kuratorii Urzędowej popierania rękodzieła przy Muzeum Przemysłowym w Krakowie. Należał do patriotycznego stowarzyszenia ,,Straż Polska”, organizacji, która w 1910 r. wsparła „Sokoła” w akcji odnowy, a właściwie ponownego usypania Kopca Grunwaldzkiego pod Niepołomicami. Jako człowiek aktywny umysłowo i fizycznie, należał do Towarzystwa Tatrzańskiego.

K. Skrochowski – zdjęcie po ślubie

Dnia 1 lutego 1914 r. nadal w randze inspektora przemysłowego I klasy otrzymał podwyżkę do 2 klasy poborów (6588 k./4681,6 m.) Krótko przed wybuchem wojny światowej – 11 lipca 1914 r. – mianowano go naczelnym inspektorem przemysłowym budowy dróg wodnych. Pod koniec wojny, 1 lutego 1918 r. otrzymał kolejną podwyżkę do 3 klasy poborów (7288 k./5101,6 m.).
Z żoną Marią miał K. Skrochowski ośmioro dzieci: 1) Kazimierza (18. 05. 1911 r.), 2) Marię/Maję (13. 11. 1912 r. – 28.10.1976) i 3) Stanisławę (13. 11. 1912 r. – 7.6. 1976) a także 4) Jana (28. 12. 1914 r. – 1944 r.) urodzonych w Krakowie oraz 5) Różę (19. 06. 1917 r. – 7. 09. 1982 r.), 6) Franciszka (19. 02. 1920 r. – 1947 r.), 7) Feliksa (1923–1992) i Celinę (1925-2015) – urodzonych w Stryszowie.
„Majątek w Stryszowie był własnością Łubieńskich, rodziców Marii” – wyjaśnia J. Meres. „Po otrzymaniu spadku około 1917 r. (…) [Skrochowscy – RA] sprzedali swoją część (Bugaj) i mieli kupić inny majątek, lecz wskutek inflacji i denominacji nigdy tego nie zrealizowali. W Stryszowie właścicielką dworu była Anna Zofia z Łubieńskich Bieniewska (ale chwilowo Bieniewska, bo szybko się rozwiodła ), a majątek był wspólny, Anny i męża, i razem nim zarządzali. Maria Skrochowska miała prawo wyłącznego użytkowania przez 10 lat Nowego Dworu (widocznego z tyłu na załączonym (…) zdjęciu, a wyburzonego [później – R.A.] przez zarząd Wawelu). Jeździli tam na wakacje i odpoczynek lecz nigdy nie decydowali w sprawach majątku Stryszowskiego”.

Dwór i Nowy Dwór w Stryszowie

Po odzyskaniu niepodległości i utworzeniu polskiej Inspekcji Pracy z dniem 6 sierpnia 1920 r. Naczelnik Państwa Józef Piłsudski mianował K. Skrochowskiego z mocą od 1 kwietnia Inspektorem Pracy Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej z uposażeniem według kategorii VI etatu płacowego, czyli z miesięczną pensją zasadniczą 600 Marek polskich, a wraz
z dodatkami – 2720 mkp „płatnych zgóry w Polskiej Krajowej Kasie Pożyczkowej”.
W październiku tegoż roku pełniący obowiązki Szefa Sekcji MPiOS Główny Inspektor Pracy Marian Klott poinformował go, „że wobec całkowitego niemal zastoju w budowie dróg wodnych został (…) mianowany Obwodowym Inspektorem Pracy w Krakowie z siedzibą tamże”. Dalej Główny Inspektor Pracy wyjaśniał, że obwód zostanie „wyznaczony po dokonaniu podziału Małopolski na obwody, co dotychczas jeszcze uskutecznionem nie zostało. W razie wznowienia prac nad odbudową dróg wodnych – pisał M. Klott – Pan Inspektor ze-chce w dalszym ciągu im się poświęcić, co wszakże nie powinno wykluczać zajęć, związanych bezpośrednio z obowiązkami Obwodowego Inspektora Pracy. Ze względu na konieczność otrzymywania bezpośrednich wskazówek od Okręgowego Inspektora Pracy oraz wskazaną oszczędność w wydatkach na lokal, zrozumiałem jest iż kancelaria Pana – wyjaśniał dalej Główny Inspektor Pracy – mieścić się winna w pomieszczeniach Okręgowego Inspektoratu Pracy. Na zasadzie powyższych wyjaśnień – kończył M. Klott – zechce Pan Inspektor uważać ostatnią nominację za naturalną konsekwencję przejęcia dotychczasowych inspektoratów przemysłowych przez Ministerstwo Pracy i Opieki Społecznej”.
Ze wspomnień jego wnuczki, Anny Malik, wyłania się obraz urzędnika z zasadami: kiedy w jego progach pojawiali się pracodawcy starający się przy pomocy kopert z pieniędzmi ułagodzić inspektora Skrochowskiego, byli – mimo trudnej sytuacji finansowej rodziny – wypraszani, a czasem – jak się zwykło popularnie mówić – „spuszczani po schodach”…
W 1920 r. wśród umiejętności specjalnych wymieniał… jazdę balonem i na rowerze. W mowie i piśmie władał językiem polskim i niemieckim, a mówił również po francusku i angielsku. Ponadto biegle władał łaciną i greką: „całą Iliadę i Odyseję potrafił recytować po grecku. Moja mama wspominała – podaje jego wnuk, J. Meres – że dziadzia recytował jej fragmenty, by ukazać piękno i melodykę języka greckiego”. „Poza wykształceniem technicznym posiadał głębokie zainteresowania przyrodnicze. Potrafił swym dzieciom godzinami na spacerach opowiadać o różnych zwierzętach i określić nazwę prawie wszystkich napotkanych roślin.
Miał uzdolnienia malarskie. Przede wszystkim malował akwarele i to lubił najbardziej. Czasem farbami olejnymi, a sporadycznie były to pastele. Malował wiele, w plenerze. Do tradycji należało, że będąc z wizytą w jakimś dworze u znajomych, malował widok ich dworu. Miał wystawę prac malarskich w Pałacu Sztuki na placu Szczepańskim.

Akwarele K. Skrochowskiego przedstawiające dworek Włodzimierza Dobrzańskiego w świętokrzyskich Budziszowicach (powyżej) i (poniżej) – Bogusława Łubieńskiego w wielkopolskim Kiączynie.

Interesował się malarstwem (…) historią sztuki i architektury. Podróżował bardzo dużo po świecie”. „Zwiedzał zawsze okoliczne muzea i wystawy. Zachowało się wiele przewodników i katalogów. Posiadał bogatą bibliotekę, gdzie dominowały książki z dziedziny malarstwa światowego i polskiego. Ogromną część stanowiła poezja. Najmniej było powieści. Te pozycje znajdowały się w ogólnej, >>domowej<< bibliotece”.

Brak dokumentów wskazujących na jego dalszą pracę w Inspekcji w latach 20-tych XX w., może oznaczać, że po 1920 r. zajął się zarządzaniem stryszowskim majątkiem żony, albo o wycofaniu się ze służby publicznej po zamachu majowym w 1926 r., co było udziałem znacznej części środowiska Hallerczyków.
Parcelacja majątku w Stryszowie w 1922 r., zakończenie w 1927 r. 10-letniego prawa Marii Skrochowskiej do wyłącznego użytkowania tzw. Nowego Dworu i przejęcie dworu wraz z resztówką majątku w 1928 r. przez Bieniewskich, a następnie Wielki Kryzys gospodarczy po 1929 r. sprawiły, że ostatecznie w 1932 r. K. Skrochowski z żoną Marią i ośmiorgiem dzieci po przekazaniu stu dwudziestu hektarów lasu i dworu w Stryszowie Bieniewskim przeprowadził się do Krakowa. Maria Skrochowska – zgodnie z rodzinnym przekazem „sy-nów bardzo kochała, ale miłością wymagającą. Znali swoje miejsce i swoje obowiązki” – „miała bardzo silny charakter. Była wychowana bardzo surowo, gdzie prawość, uczciwość i honor były ważniejsze od majątku. I w decydującej chwili jedno słowo było więcej warte niż ukochany dwór, majątek ziemski i góra Hełm z lasem: tego się wyrzekła, swojej własności, by móc ludziom spokojnie spojrzeć w oczy” – wspomina J. Meres. „Skrochowscy swą rocznicę dwudziestopięciolecia ślubu wypadającą w 1935 roku obchodzili w mieszkaniu przy Basztowej, dwa lata później przeprowadzili się” do 130-metrowego mieszkania przydzielone-go im w Krakowie na III piętrze kamienicy przy ul. Smoleńsk 22/8.

K. i M. Skrochowscy w dużym pokoju mieszkania przy ul. Smoleńsk

Z tegoż 1935 r. pochodzi zdjęcie gen. J. Hallera z dedykacją dla K. Skrochowskiego, „na pamiątkę pobytu w Gorzuchowie” koło Chełmna na Pomorzu Gdańskim, gdzie Haller mieszkał od lat 20-tych [dziś w domku Hallera, tzw. Hallerówce mieści się Muzeum J. Hallera i Błękitnej Armii – RA]. Dedykacja ta potwierdza bliskie związki Skrochowskiego z Hallerem, który rok później (1936) w szwajcarskim mieszkaniu Ignacego Paderewskiego
w Morges wspólnie z gen. Władysławem Sikorskim i Wojciechem Korfantym zawiązał na emigracji polityczne porozumienie działaczy stronnictw centrowych w celu walki z dyktaturą sanacji i prowadzoną przez nią polityką zagraniczną, znane jako Front Morges. W 1937 r. w wyniku połączenia w kraju Związku Hallerczyków z Polskim Stowarzyszeniem Chrześcijańskiej Demokracji W. Korfantego i Narodową Partią Robotniczą Karola Popiela – powstało Stronnictwo Pracy.

Fotografia gen. J. Hallera z dedykacją dla K. Skrochowskiego

Ścisłe związki Skrochowskich z Hallerczykami potwierdzają też zdjęcia drugiego syna K. Skrochowskiego, Jana Kantego, z gen. J. Hallerem i jego matką w jej rodzinnym dworku w Jurczycach koło Skawiny [dziś tzw. Dworek Hallerowski, odrestaurowany przez prywatnego właściciela – RA] oraz zachowana w rodzinie fotografia gen. Stanisława Hallera, kuzyna Józefa, zamordowanego w Charkowie przez NKWD w 1940 r.

Jan Kanty Skrochowski i gen. J. Haller w dworku matki, Olgi z Tretterów w Jurczycach

Tragicznie ułożyły się w wyniku niemieckiej okupacji faszystowskiej i antypolskich represji reżimu stalinowskiego losy synów K. Skrochowskiego.

Ostanie zdjęcie K. Skrochowskiego z synami: po lewej – Janem Kantym, po prawej – Kazimierzem jr.

Najstarszy, Kazimierz jr, oficer zawodowy, w stopniu rotmistrza przeniesiony jeszcze przed wojną do rezerwy z powodu ciężkiej choroby, studiował malarstwo w instytucie Sztuk Pięknych. W momencie wybuchu wojny zgłosił się do 8 pułku Ułanów i z nim przedostał w okolice Jarosławia, gdzie został aresztowany przez NKWD. Zginął w 1940 r. jako ofiara zbrodni stalinowskich, pochowano go na cmentarzu w Miednoje.

Kazimierz Skrochowski jr

Jan Kanty Skrochowski

Jan Kanty Maria Wojciech był oficerem Wojska Polskiego II RP, Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie i Armii Krajowej, rotmistrzem kawalerii służby stałej, cichociemnym, pseudonim: „Ostroga”, „Kotwica”. Zginął 21 sierpnia 1944 r. w Surkontach, gdy jego oddział został zaatakowany przez NKWD. Szczegółowy opis jego ostatnich chwil można znaleźć w e-booku Kacpra Śledzińskiego „Cichociemni. Elita polskiej dywersji” z 2012 r. Został pochowany w zbiorowej mogile na polu walki. Nie założył rodziny. W lewej nawie kościoła św. Jacka przy ul. Freta w Warszawie odsłonięto w 1980 roku tablicę Pamięci żołnierzy Armii Krajowej, cichociemnych – spadochroniarzy z Anglii i Włoch, poległych za niepodległość Polski. Wśród wymienionych 110 poległych cichociemnych jest J. K. Skrochowski.

Franciszek Skrochowski

W 1939 r. Franciszek Skrochowski jako podchorąży w piechocie pancernej trafił do Lwowa. Brał udział w obronie Warszawy, dostał się do niewoli niemieckiej, skąd uciekł. Wrócił do Krakowa. W roku 1940 wstąpił do ZWZ-AK. Walczył w OP „Grom” pod Sielcem, Skalbmierzem i Goszczą, następnie przeszedł do Samodzielnego Batalionu Partyzanckiego »Skała«. Brał udział we wszystkich akcjach bojowych batalionu: pod Zaryszynem, Moczydłem, Krzeszówką, Sadkami i Złotym Potokiem. W oddziale pozostawał do końca w stopniu porucznika. Od 1945 r. należał do WIN. W 1946 r. został aresztowany, jednak po amnestii wyszedł z więzienia. Aresztowany ponownie, uciekł z aresztu przy ul. Batorego w Krakowie, ukrywał się, zmienił nazwisko i jako Agowski przeniósł się do Szczecina, gdzie czekając na przerzut do Anglii rozpoczął studia. W 1947 r. zginął od miny.

F. Skrochowski, zdjęcie z konspiracji w AK

Feliks Skrochowski (we Francji) Najmłodszy Skrochowski, Feliks (ps. „Sulima”) – zdążył przed okupacją zdobyć tylko wykształcenie średnie. W 1939 r. służył w kompanii Policji Wojskowej w kieleckim. W styczniu 1941 r. wstąpił do ZWZ-AK. Uprawiał kolportaż prasy podziemnej, dywersję, przeszedł szkolenie bojowe. Bojowy szlak partyzancki przeszedł z bratem Franciszkiem, jednak pod Złotym Potokiem został ranny. Odnaleziony przez oddział NSZ „Brygady Świętokrzyskiej”, leczył się w jej szpitalach polowych i z nią przeszedł przez Czechosłowację do amerykańskiej strefy okupacyjnej, skąd przez zieloną granicę przedostał się do Francji. Do Polski już nie wrócił. Dzięki temu przeżył jako jedyny z męskich potomków K. Skrochowskiego. Zmarł we Francji w 1992 r.

Stanisława Skrochowska

Spośród córek K. Skrochowskiego, Stanisława pracowała przed niemiecką okupacją faszystowską w Rybackiej Stacji Doświadczalnej w Mydlnikach. We Lwowie badania nad chorobami ryb prowadziła również jej siostra bliźniaczka Maria/Maja Skrochowska. Wybuch II wojny światowej przerwał chwilowo działalność Stacji. Z personelu pozostała jedynie Stanisława, jako asystentka w stopniu magistra, której 8 września 1939 r. Rektor Uniwersytecie Jagiellońskim prof. dr Tadeusz Lehr-Spławiński przekazał opiekę nad Stacją. Podczas okupacji Stacja i zakład hodowli zachowały atmosferę pracowni naukowej, czynnej od rana do wieczora. Spotykali się tam prócz Maji i Stanisławy Skrochowskich dawni pracownicy i asystenci stacji. Od lat 30-tych przez 30 lat prowadziła doświadczenia na wielotysięcznym materiale ryb łososiowatych, co wiązało się ze stwierdzonym brakiem ich narybku w dorzeczu Wisły, szczególnie – troci wędrownej. S. Skrochowska w 1950 r. uzyskała doktorat w Krakowie publikując m.in. o „Hodowli troci w stawach” (Biul. Inter. PAU, B. 1951). Kontynuując badania udowodniła, że „wyhodowane w stawach, oznakowane, młode osobniki troci po wpuszczeniu do rzek nie zatraciły w drugim pokoleniu instynktu wędrówek i spłynęły do morza, gdzie wykazały prawidłowe tempo wzrostu. (…) Dalsze doświadczenia wykazały, że troć wyhodowana sztucznie posiada pamięć chemiczną umożliwiającą dorosłym osobnikom powrót z morza na tarło do tej samej rzeki, którą opuściły i że pamięć ta powstaje bezpośrednio przed spływem. Podsumowaniem tych badań była rozprawa habilitacyjna (…) Badania nad wędrówkami troci (…), pstrągów potokowych (…) oraz krzyżówek hodowanych w ciągu kilku pokoleń w stawach”, która została wyróżniona nagrodą V wydziału Polskiej Akademii Nauk, a S. Skrochowska w 1969 r. uzyskała w krakowskiej Wyższej Szkole Rolniczej stopień doktora habilitowanego nauk rolniczych w zakresie ichtiobiologii i rybactwa. Jej badania miały znaczenie nie tylko naukowe, ale i praktyczne, bo w sytuacji postępującego zanieczyszczenia wód uzyskiwanie materiału zarybieniowego w sztucznych warunkach okazuje się podstawą utrzymania ichtiofauny. Prace S. Skrochowskiej Sex ration in sea trout (…) and their crosses in their freshwater period of life z 1961 r. oraz Experiment with introduction of smolts of Pomeranian sea trout in the Raba river (upper Vistula) in 1960 z 1964 r. przesłane „na posiedzenie naukowe Komitetu Łososia i Pstrąga Międztynarodowej Rady Badań Morza w Kopenhadze, zostały uznane za osiągniecie na skalę światową”. W ich wyniku S. Skrochowska współpracowała z rybackimi ośrodkami naukowymi w Szwecji, Danii, Nowej Zelandii, a w Polsce – z Morskim Instytutem Rybactwa w Gdyni, oraz Instytutem Rybactwa Śródlądowego w Olsztynie-Kortowo. Dostarczała materiału zarybieniowego dla Związku Wędkarskiego w Krakowie i Rzeszowie. Za swoje badania została odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi.
Maja Skrochowska, asystentka Zakładu Ichtiobiologii i Rybactwa, pracowała w tym czasie w krakowskiej Wytwórni Surowic i Szczepionek. Obie siostry-bliźniaczki zmarły w 1976 r.

Maja Skrochowska

Róża Skrochowska (Gertych) przed wojną zaczęła studiować biologię na UJ. Oprócz biologii jej pasją były ekologia i psychologia. Podczas faszystowskiej okupacji niemieckie j pracowała w instytucie szczepionek, gdzie karmiła wszy na rękach i nogach. Tam poznała swojego męża, Zbigniewa Gertycha, który podczas okupacji ukrywał się u Skrochowskich i dołączył do braci Róży – Franciszka i Feliksa w partyzantce. Po wojnie w 1945 r. młodzi wzięli ślub. Napisała doktorat o ślepych rybkach jordanesa, żyjących w jaskiniach. Oprócz biologii zajmowała się ekologią. Już w czasach PRL walczyła, aby nie regulowano rzek, by mogły płynąć naturalnie. Jeździła nad Dunajec i Białkę, i znakowała lipienie, by badać czy mogą spokojnie przepłynąć Wisłę. W ten sposób walczyła, aby ryby mogły spokojnie płynąć rzekami i aby nie budowano bezcelowych zapór. Zmarła w 1982 r.

Róża Skrochowska-Gertych

Najmłodsza córka K. Skrochowskiego, Celina ukończyła w Krakowie prywatną szkołę powszechną i gimnazjum Urszulanek. „Tam zdała maturę, zaczęła studia na wydziale wzornictwa przemysłowego i w czasie okupacji kontynuowała je do rozwiązania szkoły przez Niemców.

Celina Skrochowska podczas studiów

W szpitalach krakowskich zdobywała wiedzę i praktykę pielęgniarską, uczestniczyła przy operacjach. W 1944 r. wyjechała do Budziszowic, do wujostwa, Dobrzańskich. Żona Włodzimierza Dobrzańskiego, Róża z Łubieńskich był siostrą Marii Skrochowskiej (troje ich dzieci Stanisława, Antek i Józio zginęło w Powstaniu Warszawski, a kolejny syn Julek i córka Halina byli żołnierzami AK ). (…) [Tam C. Skrochowska – RA] wstąpiła do AK, była łącz-niczką i sanitariuszką. Ale głównym jej i Haliny Dobrzańskiej zadaniem było organizowanie punktów z pomocą medyczną po potyczkach z Niemcami, jak i organizacja i zaopatrywanie szpitali polowych w niezbędne środki. Było bardzo ważne, aby było wiadome do jakiego majątku najbliżej odwieść rannych”. W batalionie „Skała” poznała Kazimierza Meresa, pseudonim AK-owski „Ryś”… Po wojnie została jego żoną, „była aresztowana przez UB, przetrzymywana [w areszcie dawnej komendy policji – RA] na Siemiradzkiego, skąd uciekła. Przeniosła się z mężem na trzy lata do Białki Tatrzańskiej, wychowywała dzieci, a potem pracowała do emerytury. [Po śmierci męża w 1981 r. – RA] Wyszła powtórnie za mąż za Andrzeja Wichlińskiego w 1996 r.” W 2002 r. Prezydent RP awansował Celinę Wichlińską do stopnia podporucznika. Zmarła w 2015 r.
Doświadczony nieszczęściami okupacji hitlerowskiej i terrorem stalinowskim Kazimierz Skrochowski zmarł 1 września 1946 r. Pochowano go w Krakowie na cmentarzu Ra-kowickim (pas 13, rząd zachodni, miejsce – po lewej Szuszkiewiczów). Według J. Meresa krótko przed tym „chodził do szpitala do jednej ze swych córek i tam zaraził się tyfusem. Z początku nikomu nic nie powiedział o swych problemach, bo było wiele innych, a potem nawet zebrało się w domu konsylium lekarskie, ale było już za późno, by uratować dziadka”. W świetle wspomnień wnuków – K. Skrochowski „był człowiekiem głębokiej wiary i religijności, należał do stowarzyszeń katolickich, stąd brała się jego nieskazitelna postawa i nieposzlakowana uczciwość”. Jednocześnie w życiu rodzinnym był czułym ojcem i dziadkiem: najmłodszą córkę nawet w trudnych czasach, w tajemnicy przed żoną, codziennie zabierał do istniejącej jeszcze dziś cukierni przy ul. Jagiellońskiej w Krakowie, a jedyną wnuczkę, której dożył, brał na ręce i tańczył z nią w mieszkaniu…
Jak wspomina J. Meres – po wojnie M. Skrochowska „przeżywała cios za ciosem: dowiedziała się o śmierci ukochanego Kazika, umarł mąż kochany i szanowany przez całe życie, nie wrócił z wojny kolejny syn, Jan Kanty. Wydawało się, że to już koniec nieszczęść, gdy przyszła wiadomość o śmierci kolejnego syna Franciszka. Został tylko jeden syn, ale we Francji, bez prawa i możliwości powrotu do kraju”. Na domiar złego nowe władze domeldowały do mieszkania Skrochowskich w Krakowie dwie rodziny, również wyrzucone ze swoich majątków. „Po wojnie nie było już służby, nikogo do pomocy. Wtedy z osoby zarządzającej domem silną ręką [M. Skrochowska – RA] zmieniła się w osobę wykonującą wszystkie prace. Zawsze, całe życie, każdy dzień zaczynał się Mszą Świętą o 5-tej rano, potem zakup bułek
i chleba, żeby wszyscy mieli świeże pieczywo do pracy i do szkoły. Potem wymarsz z dziećmi, czyli z nami – wspomina J. Meres – do szkoły; po drodze zakupy, a to było nie lada wyzwanie; następnie sprzątanie mieszkania, gotowanie obiadu, aby był gotowy, gdy zaczniemy wracać ze szkoły, a dorośli z pracy; następnie spacer z nami. I tu babcia z nami biegała, podsadzała na drzewo, albo z niego zdejmowała. Po powrocie pomagała odrobić lekcje, karmiła i czytała książki. Jak nas położyła spać, to cerowała i szyła, a potem prała. Kładła się zawsze ostatnia późno w nocy a następnego dnia znowu pierwsza wstawała i nigdy nie była zmęczona. Aktywna była niemal do samej śmierci, umarła po krótkiej i ciężkiej chorobie w 1968 r.”
Z czasem dodatkowi lokatorzy wyprowadzili się do innych mieszkań, a rodzina Skrochowskich na dobre zadomowiła się przy ul. Smoleńsk. W latach osiemdziesiątych wprowadziła się tam wnuczka Kazimierza i Marii Skrochowskich, córka Róży Skrochowskiej (Ger-tych) – Anna Malik, rezygnując z przydziału na mieszkanie w nowym bloku. Od tego momentu pod adresem Smoleńsk 22/8 mieszkała artystyczna rodzina Anny i Jana Malików, w tym ich córki: Justyna Koeke i Cecylia Malik, prawnuczki K. Skrochowskiego.
W 1995 r. rodzina Łubieńskich przekazała do Działu Rękopisów Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu papiery rodzinne i majątkowe Łubieńskich, Skrochowskich, Fedorowiczów, właścicieli majątków Ropa i Stryszów pod Krakowem, w tym testamenty, listy, odpisy wierszy, metryki, dokumenty.
Po zakupieniu kamienicy przy ul. Smoleńsk 22 w 2009 r. przez nowego właściciela i gwałtownej podwyżce czynszów rodzina Malików zmuszona była opuścić to ostatnie mieszkanie K. Skrochowskiego. Dokonało się to – jak na potomków Skrochowskich przystało – w sposób artystyczny: przez kilkanaście dni maja 2010 r. w lokalu realizowany był „Projekt Smoleńsk 22/8”, w którym wzięło udział kilkudziesięciu artystów nie tylko z Polski. W jego finale C. Malik przeprowadziła performance wyprowadzki metodą defenestracji mebli.